Ta strona używa cookies
Ze względu na ustawienia Twojej przeglądarki oraz celem usprawnienia funkcjonowania witryny umcs.pl zostały zainstalowane pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Możesz to zmienić w ustawieniach swojej przeglądarki.
W kwietniowym numerze „Wiadomości Uniwersyteckich” ukazała się rozmowa z prof. dr hab. Moniką Adamczyk-Garbowską, która przełożyła powieść Isaaca Bashevisa Singera pt. „Sztukmistrz z Lublina” z jidysz na język polski. Wywiad przeprowadziła dr Magdalena Wołoszyn-Mróz. Zachęcamy do lektury!
Fot. Bartosz Proll
Przełożyła Pani powieść Isaaca Bashevisa Singera pt. Sztukmistrz z Lublina z jidysz na język polski. Do tej pory w naszym kraju znany był przekład z języka angielskiego, który pochodzi sprzed 40 lat. Dlaczego wybrała Pani do tłumaczenia właśnie tę powieść w oryginale? Jak wyglądały prace nad przekładem?
Twórczością Isaaca Bashevisa Singera zajmuję się od dawna. Odkryłam go dla siebie w 1977 r. jeszcze jako studentka anglistyki. Nie był wtedy w ogóle znany w Polsce. Fascynacja jego twórczością skłoniła mnie nawet do zmiany tematu pracy magisterskiej, która była już na zaawansowanym etapie. Ostatecznie napisałam ją o protagoniście w powieściach Singera. Jednocześnie zaczęłam tłumaczyć jego opowiadania z języka angielskiego, bo nie znałam jeszcze jidysz. Muszę przyznać, że mnie to denerwowało. Wiedziałam, że powinno się tłumaczyć z oryginału. Oryginały w jidysz są o wiele ciekawsze i bogatsze niż uproszczone wersje angielskie. W roku akademickim 1988/1989 dzięki stypendium wyjechałam do Nowego Jorku, gdzie intensywnie uczyłam się jidysz i pisałam książkę na temat polskich aspektów twórczości Singera. Stopniowo zaczęłam tłumaczyć z oryginału. Jego pierwsza powieść, którą przetłumaczyłam, to Szatan w Goraju. Muszę przyznać, że nigdy nie nosiłam się z myślą o tłumaczeniu Sztukmistrza z Lublina, ponieważ cenię przede wszystkim opowiadania Singera. Niedługo pod moją redakcją w serii Biblioteki Narodowej ukaże się tom zawierający 36 jego opowieści.
Przekład Sztukmistrza… to wynik lokalnego „zapotrzebowania”. Od lat współpracuję z Ośrodkiem „Brama Grodzka – Teatr NN”, który przywraca pamięć o żydowskiej społeczności Lublina. Tłumaczenie tej książki początkowo znajdowało się w sferze marzeń, które przerodziły się w rzeczywistość dzięki działaniom Lokalnej Organizacji Turystycznej (Metropolia Lublin). Jej przedstawiciele pozyskali fundusze na wydanie przekładu. Musieli zdobyć prawa autorskie i pieniądze na druk. Prace nad przekładem były bardzo intensywne. Trzeba było wykonać go szybko, bo w ciągu czterech miesięcy.
Ten przekład to do pewnego stopnia ukoronowanie mojego zainteresowania Singerem, które wynikało pośrednio z tego, że pisał o Lublinie i Lubelszczyźnie. Gdy w latach 70. zetknęłam się z jego twórczością, mało mówiło się o żydowskiej przeszłości Lublina. Był to poniekąd temat tabu. Od tego czasu wiele się zmieniło i wielkie podziękowania należą się inicjatorom tego wydania. Często np. przy okazji Carnavalu Sztukmistrzów turyści pytają o tę książkę. Uznano, że najlepiej, żeby została przełożona z oryginału, bo wersja angielska jest uproszczona – znika w niej np. rzeka Bystrzyca. W książce opisywana jest scena, w której główny bohater, Jasza Mazur, patrzy na rozciągające się w oddali pola i na Bystrzycę. Tej sceny nie ma w angielskim przekładzie, bo amerykańscy wydawcy pewnie uznali, że nie jest to istotne. Natomiast dla polskiego czytelnika, zwłaszcza lubelskiego, to niezwykle ważne.
Język jidysz jest o wiele bliższy językowi polskiemu niż angielskiemu. Uważam, że tłumaczenie z jidysz na polski poprzez angielski wygląda tak jakby Gogola czy Dostojewskiego tłumaczyć na polski okrężną drogą.
Warto wspomnieć, że książka ukazała się z ilustracjami. Ich autorką jest koreańsko-amerykańska artystka Honee Jang. To ewenement, ponieważ nie ma innych wydań powieści Singera (przynajmniej w języku angielskim) z ilustracjami. Są oczywiście opowiadania dla dzieci, ale nie słyszałam o wydaniu Sztukmistrza… z ilustracjami w jakimkolwiek języku.
Podczas pracy nad przekładem zadbaliśmy o wszystkie szczegóły. Na końcu znajduje się judaistyczny słowniczek, który ma pomóc czytelnikowi w lekturze. Przygotowałam też posłowie. Piszę w nim o książce i różnicach między wersją angielską a oryginałem.
Jakie problemy pojawiły się podczas tłumaczenia?
Przy tłumaczeniu każdego tekstu zawsze pojawiają się pułapki i wyzwania. Czasem wiele stron można przełożyć w miarę sprawnie, ale nagle znajdzie się element, przy którym trzeba się dłużej zatrzymać i spowalnia to pracę. Największy problem sprawiły mi odniesienia do tekstów hebrajskich oraz niektóre specyficzne powiedzonka i nazwy własne, np. w pierwszym rozdziale główny bohater mówi pieszczotliwie do żony w różny, niekiedy dziwny sposób. Zostało to oddane jako: Mamałyga, Pampucha, Kocurka, Okruszek, Chmurka Gradowa. To oczywiście przybliżone wersje, bo niektóre z tych nazw nie funkcjonują w ogólnym obiegu.
Innym problemem, który dotyczy nie tylko tej powieści, ale w ogóle przekładów z jidysz, jest to, w jakim stopniu stosować udomowienie – jak adaptować tekst do konkretnej kultury, żeby ułatwić czytelnikowi odbiór. Jeżeli pojawia się zdanie, w którym jest nagromadzenie takich słów, jak besmedresz, mykwa, aguna, to z jednej strony może być to utrudnienie dla polskiego czytelnika, a z drugiej – wprowadzenie terminów odnoszących się do realiów żydowskich ma do pewnego stopnia walor edukacyjny – zaznajamia odbiorców z elementami kultury żydowskiej.
Dlaczego ta powieść nie została wcześniej przełożona z oryginału na język polski?
Mało utworów Singera zostało przełożonych bezpośrednio z jidysz. Do pewnego stopnia wynikało to z faktu, że za życia pisarza jego wydawcy przekonali go, iż wersje angielskie powinny być traktowane jako oryginały, bo są lepsze, łatwiejsze w odbiorze i ułatwią przekłady na inne języki.
Późniejsze przekłady, np. na język szwedzki, na pewno wpłynęły na otrzymanie przez Singera Nagrody Nobla. Singer pracował dla nowojorskiego dziennika „Forwerts” i tam miał obowiązek kilka razy w tygodniu dostarczać teksty. Niemal wszystkie jego powieści ukazywały się w odcinkach w tej gazecie. Dlatego trudno było uzyskać prawa autorskie na przekład z jidysz. Poza tym spadkobiercy Singera, idąc śladem wydawców, upierali się przez dłuższy czas, że przekłady mają być dokonywane z języka angielskiego.
Dlaczego ta książka jest ważna dla Lublina i naszego regionu?
W publikacji Lublin jest przedstawiony jako stara żydowska metropolia. Akcja rozpoczyna się w tym mieście, później rozgrywa się krótko w Piaskach Luterskich, a następnie znacznie dłużej w Warszawie. Dopiero epilog przenosi nas znowu do Lublina.
Główny bohater pochodzi z Lublina, chce zrobić światową karierę, ale mu się to nie udaje. Dlatego wraca do miasta, w którym nie jest już Jaszą sztukmistrzem, lecz Jaszą pokutnikiem, z czasem zyskując renomę cadyka. Z heretyka i erotomana zmienia się w ascetę, niemal świętego człowieka. Miejscem, w którym może wrócić do tradycji, jest właśnie Lublin.
Na początku powieści czytamy: „(…) w Lublinie wszystko było po staremu. Stały tu synagogi sprzed czasów Chmielnickiego, na cmentarzach leżeli rabini, autorzy komentarzy, sędziowie religijni, cadycy i męczennicy, każdy pod swoją macewą lub ohelem. Trwały tu jeszcze dawne zwyczaje”. Przedstawiono zatem wyidealizowany obraz miasta przed Zagładą. Musimy pamiętać, że Lublin był jedną z najstarszych osad żydowskich (obok Krakowa i Kalisza).
Czy podczas prac nad przekładem z kimś się Pani konsultowała?
Bardzo pomagał mi Piotr Nazaruk – entuzjasta jidysz z Ośrodka „Brama Grodzka Teatr NN”. On podobnie jak ja sam nauczył się jidysz. Sprawdzał po mnie przekład, pomagał weryfikować niektóre cytaty. Czasami kontaktowałam się ze znajomymi jidyszystami z zagranicy. Mam też wiele słowników. Obecnie bardzo pomaga internet. Oprócz Piotra Nazaruka wspierała mnie także redaktor Teresa Markowska. Książka jest wynikiem dobrej współpracy różnych środowisk Lublina.
Dlaczego została Pani tłumaczką? Zawsze chciała Pani wykonywać ten zawód?
Zawsze lubiłam uczyć się języków obcych. W szkole chodziłam na zajęcia z języka niemieckiego, rosyjskiego, francuskiego i angielskiego. Potem wybrałam studia anglistyczne z zamiarem wykonywania w przyszłości zawodu tłumacza. W dużym stopniu zainspirowała mnie do tego działalność Macieja Słomczyńskiego, który w latach 70. XX w. był najbardziej znanym tłumaczem. Przełożył m.in. Ulissesa Jamesa Joyce’a, Alicję w Krainie Czarów. Jednocześnie pisał kryminały pod pseudonimem Joe Alex. Większość czytelników myślała, że pisze je jakiś angielski autor. A on prowadził podwójne życie, tzn. pisał poczytne i dochodowe powieści z dreszczykiem, a jednocześnie tłumaczył niezwykle trudne teksty wymagające wiele czasu i trudu. Jeden z jego artykułów uzmysłowił mi, jak fascynującą pracą może być zawód tłumacza. Można powiedzieć, że do pewnego stopnia jest to praca detektywa. Czasami mówię, że jestem Sherlockiem Holmesem w krainie jidysz.
Myślałam, że będę tłumaczką literatury amerykańskiej, bo to ona mnie najbardziej fascynowała. Kiedy wybierałam kierunek studiów, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę tłumaczyć z jidysz. Sądzę, że gdyby nie odkrycie autora Sztukmistrza…, to prawdopodobnie zajęłabym się literaturą amerykańskiego Południa i tą dotyczącą np. Nowego Jorku. Zresztą czasami łączę te zainteresowania. Ostatnio przełożyłam obszerny tom opowiadań Grace Paley, amerykańskiej pisarki żydowskiego pochodzenia, której bohaterowie, często emigranci, mówią różnymi językami, w tym jidysz.
Rozmawiała Magdalena Wołoszyn-Mróz