O historii Albrechtówki

Zachęcamy do lektury wywiadu pt. „O historii Albrechtówki”, który ukazał się w czerwcowym wydaniu „Wiadomości Uniwersyteckich”. Magdalena Cichocka i Magdalena Wołoszyn-Mróz porozmawiały z Martą Korczewską – prawnuczką Jana Albrychta oraz z Anną Godlewską i Wojciechem Skwarkiem – rodzeństwem od wielu lat związanym z Albrechtówką.

Fot. Michał Piłat

W Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, na wzgórzu noszącym nazwę Albrechtówka, mieści się Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy UMCS. Porozmawiajmy trochę o przeszłości tego miejsca. Skąd w ogóle nazwa Albrechtówka?

Marta Korczewska: Nazwa pochodzi od nazwiska mojego pradziadka – Jana Albrychta, który kupił ten teren, niegdyś określany mianem Kamiennej Góry. Pradziadek zakładał, że będzie tu wydobywał kamień, bo nieopodal były jeszcze pozostałości kamieniołomów. Część zakupionej ziemi podzielił na działki. Wzniósł też dom o unikalnej architekturze. Zmarł jednak w 1909 r., pozostawiając po sobie trzy córki i syna. Jedna z tych córek – Bronisława, wyszła za mąż za Henryka Paprockiego. A Henryk Paprocki to mój dziadek, ojciec mojej mamy, Hanny Wierzyckiej.

W okresie międzywojennym to miejsce nosiło nazwę Podolanka. Obecnie nazywa się Albrechtówka. Jak widać nazwisko pradziadka zostało przekręcone na Albrecht. I w związku z tym jest ulica Albrechtówka, a nie Albrychtówka.

Jak wygląda historia tej niezwykle urokliwej okolicy i zbudowanych na jej terenie domów?

M.K.: Posiadłość kupili później państwo Choynowscy, którzy przyjechali z Podola i się tu osiedlili. Stąd wywodzi się wspomniana wcześniej nazwa Podolanka. Z kolei jak wejdzie się dalej w aleję Kasztanową, to pierwszy budynek po lewej stronie, to dom państwa Werewskich. Byli jednymi z najstarszych mieszkańców. Natomiast gdy pójdziemy jeszcze dalej w kierunku punktu widokowego, zobaczymy dom państwa Malickich, którzy go niedawno sprzedali. To też jest jeden z najstarszych budynków, bo był wybudowany w 1928 r. W 1924 r. został kupiony od mojego pradziadka, a w 1928 r. był już oddany do użytku. Kupił go Czesław Klarner, ówczesny minister skarbu, którego żona chorowała na koklusz i odzyskała tutaj zdrowie, na terenie pełnym sosen i ziół.

Ostatecznie obiekt w latach 70. Uniwersytetowi Marii Curie-Skłodowskiej, a dokładnie związkom zawodowym UMCS, sprzedała Jadwiga Brogowska (z domu Choynowska).

Wiemy, że Albrechtówka niegdyś, zresztą podobnie jak obecnie, była miejscem tętniącym życiem. To tutaj spędzała Pani wakacje jako dziecko?

M.K.: Zgadza się. W moje okolice przyjeżdżało wiele osób, z którymi się zaprzyjaźniłam. Część z nich pochodziła ze wspaniałej przedwojennej szkoły prowadzonej przez siostry Urszulanki, do której miałam przyjemność po wojnie uczęszczać. Jej uczennicą była również moja mama i mama Anny i Wojciecha, którzy towarzyszą mi podczas tej rozmowy, oraz Krystyna Rakowska (z domu Domańska). To były trzy Urszulanki, które przywoziły tutaj swoje rodziny na wakacje. Spotykaliśmy się w Podolance, graliśmy w hacele, opowiadaliśmy o duchach, robiliśmy ogniska. Były śpiewy i tańce. I tak to się zaczęło.

Fot. Michał Piłat

Anna Godlewska: Nasza mama Zofia (po mężu Skwarek) była koleżanką mamy Hani Paprockiej, która potem musiała sprzedać ten obiekt, ponieważ nie była w stanie go utrzymać. Zaczęliśmy tu przyjeżdżać w 1950 r. na całe wakacje. Ojciec wynajmował samochód, zabieraliśmy wszystkie potrzebne rzeczy i przyjeżdżaliśmy właśnie tutaj. Wtedy życie wyglądało zupełnie inaczej. Nie było światła. Mieliśmy tylko lampy naftowe. Nie było też łazienek. Do mycia się używaliśmy miednicy i wiadra.

Wszystkie rodziny, które tu przyjeżdżały, były zaprzyjaźnione, więc przyjemnie spędzało się wspólnie czas. Do aktywności, o których wcześniej wspomniała Marta, warto dodać jeszcze grę w siatkówkę. Wieczorami zbieraliśmy się na tarasie Podolanki. Śpiewaliśmy piosenki harcerskie i turystyczne. Podczas takich spotkań miały miejsce popisy różnych umiejętności i talentów, przygotowywaliśmy skecze, występy. Wspominam ten czas bardzo dobrze. Bawiliśmy się też np. w strzałki, w podchody. Wspaniałe było to, że starsze pokolenie opiekowało się dziećmi i organizowało im różne zabawy. Życie towarzyskie było w tamtych czasach bardzo ożywione.

A kim był sam Jan Albrycht? Co możemy o nim powiedzieć?

Wojciech Skwarek: Jakiś czas temu wszedłem w posiadanie kilku egzemplarzy „Tygodnika Ilustrowanego” z 1909 r. W jednym z nich znalazłem krótki życiorys Jana Albrychta, który został opublikowany tuż po jego śmierci. Pozwolę sobie odczytać fragment: „Jan Albrycht – inżynier, zmarł w Puławach w wieku lat 64. Był on jednym z nielicznych już wychowańców Instytutu Politechnicznego Puławskiego zamkniętego w 1863 r. Czynny i ruchliwy, pełen inicjatywy, zorganizował pierwszorzędne krajowe fabryki cementu w Lublinie i Kielcach i usiłował zawsze wyzyskiwać przyrodzone bogactwa kraju. Dzielny przemysłowiec, był również dobrym obywatelem kraju, zawsze gotowym do służby publicznej. O miłości i uznaniu, jakie zdobył sobie wśród najbliższego otoczenia, świadczyły te tłumy, które odprowadziły zwłoki jego na miejsce wiecznego spoczynku w Puławach”.

M.K.: Jan Albrycht cieszył się ogromnym poważaniem w Puławach, gdzie zbudował wiele budynków, m.in. dla całej swojej rodziny. Każde dziecko (a miał ich czworo) otrzymało własną willę. Warto dodać, że został pochowany na Cmentarzu Włostowickim razem z żoną Marią.

W.S.: Ponadto Albrycht założył w Puławach zakład produkcji wyrobów cementowych, stanowiących pewną nowinkę budowlaną. To był przełom XIX i XX w. (około 1900 r.). Można powiedzieć, że on był tego prekursorem, bo elementy ozdobne domu, który wybudował tu, na Albrechtówce, były odlewane z betonu zbrojonego pochodzącego z jego wytwórni.

A poza tym był też wielkim społecznikiem, m.in. założył Ochotniczą Straż Pożarną w Puławach. Był zasłużonym Polakiem i skoro jego nekrolog został zamieszczony w „Tygodniku Ilustrowanym”, znanym piśmie wychodzącym w Warszawie, to znaczy, że był kimś ważnym i znaczącym.

M.K.: Jan Albrycht był nie tylko inżynierem, ale w pewnym sensie też architektem. Budował stacje kolejowe, w Puławach według jego projektów powstawały domy. Krótko mówiąc, miał bardzo ciekawe życie.

Fot. Michał Piłat

Rozmawiały:
Magdalena Cichocka i Magdalena Wołoszyn-Mróz

    Aktualności

    Data dodania
    2 sierpnia 2024