W środowisku uniwersyteckim czuję się najlepiej

W grudniowym numerze „Wiadomości Uniwersyteckich” opublikowaliśmy transkrypcję kolejnego odcinka podcastu. Tym razem gościem był prof. dr hab. Mieczysław Budzyński z Wydziału Matematyki, Fizyki i Informatyki UMCS. Materiał pierwotnie ukazał się jako jedenasty odcinek cyklu podcastów „Słuchając historii”, które były realizowane przez zespół Centrum Prasowego UMCS.

Fot. Michał Piłat

Panie Profesorze, rozmowę chciałabym rozpocząć od kwestii związanych z okresem, gdy był Pan studentem UMCS. Jak rozpoczęła się Pana przygoda z naszą Uczelnią?

W liceum miałem znakomitą nauczycielkę, panią Teresę Goworek, żonę prof. Tomasza Goworka, która prowadziła lekcje w sposób bardzo energiczny. Była znakomicie przygotowana. Na każde pytanie udzielała obszernej i wyczerpującej odpowiedzi. Lekcje uzupełniała eksperymentami fizycznymi.

Dodatkowo po obejrzeniu pokazów z fizyki, organizowanych przez UMCS w 1964 r., zdecydowałem się ubiegać o przyjęcie na ten kierunek.

W tamtym czasie na jedno miejsce przypadało kilku kandydatów. Oczywiście warunkiem przyjęcia na studia było zdanie egzaminu. Najpierw należało odpowiedzieć na trzy wylosowane pytania, potem komisja zadawała pytania dodatkowe, aby uściślić ocenę kandydata. Egzamin wspominam bardzo dobrze, nie był stresujący, ale egzaminatorzy byli bardzo wymagający i skrupulatni.

Czy to prawda, że dzięki podjęciu studiów można było uniknąć obowiązkowej służby wojskowej? Jak to wyglądało w Pana przypadku?

Dla wielu przyszłych studentów to był dodatkowy impuls do podjęcia studiów, ponieważ dawały one możliwość uniknięcia obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej, która w wojskach lądowych trwała dwa, a w marynarce trzy lata.

W miejsce zasadniczej służby wojskowej było przeszkolenie studentów w czasie studiów. Krótkie szkolenie miały również studentki (z udzielania pierwszej pomocy oraz działań o charakterze sanitarnym).

Ten system funkcjonował w latach 1960–1980 i obejmował też mój rocznik. Przy ul. Bartosza Głowackiego, w pobliżu Al. Racławickich, mieściło się Studium Wojskowe UMCS. Warunkiem zaliczenia semestru było zaliczenie szkolenia wojskowego. Wpisu do indeksu dokonywał kierownik Studium. Dostaliśmy umundurowanie i na te zajęcia jeden dzień w tygodniu chodziliśmy w mundurach.

Studenci Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii UMCS szkoleni byli na dowódców dział w artylerii. W naszej baterii było wielu późniejszych pracowników Uczelni, m.in. rektor prof. Andrzej Dąbrowski. Wykłady odbywały się w pomieszczeniach Studium, a zajęcia praktyczne na poligonie. Poligon zlokalizowany był na wzgórzach w miejscu dzisiejszej dzielnicy Czechów. Tam też znajdowała się strzelnica z broni ręcznej.

Po drugim i czwartym roku w wakacje było miesięczne przeszkolenie w jednostkach wojskowych. Jako student byłem celowniczym dział przeciwpancernych 76 i 85 mm oraz haubic 122 mm. Strzelaliśmy do drewnianych tarcz i makiet czołgów pociskami odłamkowo-burzącymi.

Kontynuacją było szkolenie podchorążych rezerwy. Rok po zakończeniu studiów jako asystent UMCS zostałem skierowany na dwumiesięczne przeszkolenie w Wyższej Szkole Wojsk Rakietowych i Artylerii w Toruniu oraz miesięczny staż w jednostce wojskowej w Jarosławiu. Po zakończeniu szkolenia otrzymałem stopień podporucznika. Przy pierwszej uzasadnionej okazji, jaką był wyjazd na zagraniczny staż naukowy, zabiegałem o skreślenie z ewidencji i moja przygoda z wojskiem się skończyła.

Student, jak wiadomo, musi gdzieś się zakwaterować. Najczęstszym wyborem dawniej były akademiki. Czy Pan również tam mieszkał?

Po przyjęciu na studia napisałem podanie o przyjęcie do akademika i 30 września 1965 r. zostałem zakwaterowany w pokoju sześcioosobowym w bloku B. W pokoju było ciasno: trzy piętrowe łóżka, stół i trzy szafy. Po wybudowaniu Domu Studenckiego „Grześ” zostałem zakwaterowany w pokoju czteroosobowym. Trudno było tam znaleźć miejsce do cichej nauki, dlatego często odwiedzałem czytelnię w Bibliotece im. Hieronima Łopacińskiego.

A jak wtedy wyglądał dostęp do wiedzy? Jak się uczono?

Jeśli chodzi o wykłady, odbywały się w sposób tradycyjny. Środkiem przekazu był głos wykładowcy. Rysunki i wzory zapisywano kredą na tablicy. Można było, ale z dużym trudem, wyświetlić rysunek z książki za pomocą epidiaskopu. Z powodu silnego źródła światła wyświetlanie trwało dość krótko. Dodatkowo wysoka temperatura sprawiała, że rysunek się deformował i mogło dojść do zapalenia kartki papieru.

Co do pomocy dydaktycznych, to one praktycznie nie istniały, poza notatkami z wykładów. Podręczników ani skryptów nie można było kupić, w bibliotece znajdowały się tylko pojedyncze egzemplarze publikacji. Nie było urządzeń rejestrujących obraz, czyli kserografów, bez których dzisiejsza młodzież nie wyobraża sobie przygotowania do egzaminu. Jedyną możliwość stanowiło ręczne przepisywanie notatek przez kalkę. Wówczas można było przygotować trzy, cztery w miarę czytelne kopie.

Bardzo ciekawe wykłady prowadzili m.in. profesorowie Mieczysław Subotowicz i Tomasz Goworek. Nie pamiętam nieciekawych i nudnych wykładów. Dodam, że odebraliśmy bardzo dobre wykształcenie. Z mojego roku, który na początku liczył 60 studentów, 10 osób zostało samodzielnymi pracownikami naukowymi, z których 5 uzyskało tytuł profesora, a 5 stopień doktora habilitowanego.

Warto odnotować, że Pana przygoda z naszą Uczelnią nie zakończyła się w chwili otrzymania dyplomu magistra, czyli po ukończeniu studiów fizycznych. W dalszej kolejności w 1976 r. uzyskał Pan stopień doktora nauk fizycznych, w 1984 r. doktora habilitowanego, a tytuł profesora w 1995 r. Jakie ma Pan wspomnienia związane z pracą naukowo-badawczą i dydaktyczną na UMCS?

W pamięci utkwiło mi takie wspomnienie, gdy jako młody asystent podczas pierwszego roku pracy prowadziłem zajęcia laboratoryjne ze studentami. Jeden z profesorów poprosił mnie, abym poprowadził za niego drugą godzinę wykładu, omawiając budowę i zasady działania detektora półprzewodnikowego. Oczywiście przyjąłem tę propozycję, traktując ją jako wyraz zaufania do mojej wiedzy.

Wydawało mi się, że byłem solidnie przygotowany do przeprowadzenia wykładu, tymczasem temat zrealizowałem w ciągu piętnastu minut. Z trudem dotrwałem przy tablicy do końca zajęć, omawiając zbliżone zagadnienia. Od tamtego czasu do dziś przygotowuję się z nadmiarem, abym po wyczerpaniu danego tematu nadal miał coś do powiedzenia studentom.

Po ukończeniu studiów zostałem zatrudniony przez prof. Mieczysława Subotowicza. Wówczas, aby prowadzić badania, należało zbudować sobie warsztat naukowy. W moim przypadku był to spektrometr do pomiaru korelacji kierunkowych promieniowania beta i gamma. W latach 70. w Polsce możliwości zakupu aparatury naukowej były bardzo ograniczone. Kończyła się epoka lamp elektronowych. Dostępne były jedynie pierwsze polskie tranzystory germanowe, zresztą dość często ulegające awarii. Moduły elektroniczne pierwszego tranzystorowego spektrometru do pomiaru korelacji kierunkowych zostały zaprojektowane przez dr. Jana Wawryszczuka. Cały spektrometr zbudowaliśmy sami z oddzielnych elementów, wlutowując do płyty montażowej samodzielnie przygotowanej wszystkie tranzystory, oporniki i kondensatory.

Jakie badania prowadzi Pan obecnie? Czy są one kontynuacją tych, które kiedyś Pan rozpoczął?

Na początku swojej działalności naukowej zajmowałem się spektroskopią jądrową, mierzyłem wielkości charakteryzujące stany wzbudzenia jąder atomowych oraz właściwości emitowanego promieniowania beta i gamma. Obecnie, znając właściwości tego promieniowania, mierzę metodami jądrowymi właściwości materii skondensowanej. Interesuje mnie struktura krystaliczna, lokalizacja atomów domieszkowych w matrycy, uporządkowanie elektronów, czyli fale gęstości spinowej i ładunkowej. Analizowane są głównie związki międzymetalicznych ziem rzadkich. Badania te prowadzone są metodami spektroskopii Mössbauerowskiej. Związki ziem rzadkich mogą być wykorzystywane jako pojemniki wodoru w motoryzacji. I to chyba jedyne zastosowanie praktyczne. Oczywiście wyniki badań są publikowane w renomowanych czasopismach fizycznych.

Jak, Pana zdaniem, nasz Uniwersytet zmieniał się na przestrzeni lat?

Wybudowano wiele nowych pomieszczeń dydaktycznych. Jeśli chodzi o Wydział Matematyki, Fizyki i Informatyki, wybudowano Średnią Fizykę, wieżowiec, budynek Informatyki, została nadbudowana również Stara Fizyka.

Zmieniła się rola biblioteki. Z powodu elektronicznego dostępu do wielu czasopism i baz danych dość rzadko korzystamy z zasobów bibliotecznych w tradycyjnej formie.

Drugą istotną cechą jest podniesienie poziomu obsługi inżynieryjno-technicznej i administracyjnej w naszej Uczelni. Kiedyś jako dyrektor Instytutu Fizyki musiałem sam planować przebudowę poszczególnych pomieszczeń naukowych i dydaktycznych oraz nadzorować realizację wszystkich etapów prac. Obecnie robią to odpowiednie służby Uniwersytetu. Jestem zachwycony profesjonalizmem pracowników za to odpowiedzialnych.

Zazdroszczę studentom warunków studiowania, a pracownikom naukowym warunków pracy, dlatego po osiągnięciu wieku emerytalnego staram się być potrzebny mojej Uczelni. W tym środowisku czuję się znakomicie.

Prof. Mieczysław Budzyński podczas uroczystości nadania tytułu doktora honoris causa Andrzejowi Hrynkiewiczowi (26 października 1998 r.), fot. Maciej Przysucha, źródło: Muzeum UMCS

A jakie zmiany zaszły na samym Wydziale Matematyki, Fizyki i Informatyki?

Zmienił się poziom badań naukowych i usług dydaktycznych oraz zakres kształcenia. Od początku powstania Uniwersytetu funkcjonował on jako Wydział Przyrodniczy, dwa lata później został przemianowany na Wydział Matematyczno-Przyrodniczy. W 1952 r. wydzieliły się z niego dwa Wydziały: Biologii i Nauk o Ziemi oraz Matematyki, Fizyki i Chemii. W takiej strukturze funkcjonował do 1989 r., kiedy wyodrębniony został Wydział Matematyki i Fizyki. W 1999 r. został utworzony nowy kierunek studiów – informatyka, o co usilnie zabiegałem jako dziekan. Znalazło to odzwierciedlenie w nazwie Wydziału.

Prowadziliśmy i nadal prowadzimy badania, w których jesteśmy specjalistami, oraz takie, które są aktualne w obiegu światowym. Staramy się dawać bardzo dobre wykształcenie w zakresie matematyki, fizyki i informatyki oraz w dziedzinach pokrewnych. Zależy nam na tym, aby nasi absolwenci znajdowali zatrudnienie zgodne z uzyskanym wykształceniem. Wydział obecnie oferuje dziewięć kierunków studiów, ale uruchamiamy tylko te, na które jest dostateczna liczba odpowiednio przygotowanych kandydatów.

Dotarłam do informacji, że był Pan m.in. twórcą i opiekunem specjalności bezpieczeństwo jądrowe i ochrona radiologiczna, inicjatorem międzywydziałowego kierunku studiów bezpieczeństwo radiacyjne, współorganizatorem Instytutu Informatyki, studiów doktoranckich w Instytucie Fizyki oraz specjalności fizyka komputerowa. Skąd pomysł na podjęcie takich działań na Wydziale?

Pomysł wynikał z obserwacji tego, co się dzieje na świecie i w gospodarce w Polsce. Jak już powiedziałem, staramy się dobrze kształcić naszych studentów, ale również ułatwiać im znajdowanie zatrudnienia po ukończeniu studiów. Dlatego też powstały takie kierunki jak bezpieczeństwo radiacyjne i informatyka, które są niezbędne w dzisiejszym świecie. Ta relacja kierunek studiów – rynek pracy jest niezwykle istotna, w szczególności w dzisiejszych czasach.

Nie możemy zapomnieć również o tym, że pełnił Pan na naszej Uczelni wiele ważnych funkcji. W latach 1999–2005 był Pan dziekanem Wydziału Matematyki, Fizyki i Informatyki, w latach 1987–1999 oraz 2012–2017 dyrektorem Instytutu Fizyki. Od 1994 do 2006 r. był Pan kierownikiem Pracowni Oddziaływań Nadsubtelnych, a następnie w latach 2006–2017 – kierownikiem Zakładu Metod Jądrowych. Jakie obowiązki, Panie Profesorze, wiązały się z pełnieniem tych licznych funkcji? Z jakimi wyzwaniami musiał się Pan mierzyć na co dzień?

Pełnienie przez ćwierć wieku różnych funkcji kierowniczych w Uczelni, bez widocznego uszczerbku dla działalności naukowej, wymagało dużego nakładu pracy. Na szczęście miałem i nadal mam znakomitych współpracowników, na których mogę polegać. Moje wyniki to ich zasługa, za co im serdecznie dziękuję. Jednocześnie muszę przyznać, że częstokroć z powodów organizacyjnych i działalności naukowej odkładałem na później sprawy rodzinne. Z racji zaangażowania na Uczelni prowadziłem ograniczone do minimum życie towarzyskie. Po prostu nie miałem na to czasu.

Pyta Pani, jakie doświadczenia wyniosłem z tego okresu? Podam kilka powszechnie znanych sentencji, które sprawdziły się w moim życiu: cokolwiek robisz, rób to dobrze, bo być może czynisz to po raz ostatni; jeśli nie wiesz, co powiedzieć, mów prawdę; niezależnie od trendów i zaleceń, rób swoje; niezależnie od okoliczności należy zachować się przyzwoicie; dobro czynione innym kiedyś do ciebie wróci. Oczywiście nie zawsze udawało mi się do nich stosować, ale przynajmniej się starałem.

Na koniec rozmowy zawsze pytam o życzenia dla UMCS w roku jego jubileuszu. Czego w związku z tym chciałby Pan Profesor życzyć swojej Alma Mater?

Kolejnych 80 lat pomyślnego rozwoju oraz licznych i bardzo dobrych kandydatów na studia, przede wszystkim w naukach ścisłych i przyrodniczych.

Rozmawiała Aneta Adamska

    Aktualności

    Data dodania
    13 stycznia 2025