Uniwersytet tworzą ludzie

Zachęcamy do lektury rozmowy z prof. dr. hab. Markiem Kuryłowiczem z Wydziału Prawa i Administracji. Materiał pierwotnie ukazał się jako czwarty odcinek cyklu podcastów „Słuchając historii”, które są realizowane przez zespół Centrum Prasowego UMCS.

Fot. Bartosz Proll

W 1966 r. ukończył Pan studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji UMCS. Następnie został zatrudniony jako asystent w Katedrze Prawa Rzymskiego. W latach 1967–1969 odbył Pan pozaetatową aplikację sądową. Cztery lata później otrzymał stopień naukowy doktora nauk prawnych, zaś w 1977 r. stopień doktora habilitowanego w zakresie historii prawa (specjalność prawo rzymskie). W 1989 r. został Pan profesorem nadzwyczajnym, a w 1995 r. profesorem zwyczajnym nauk prawnych. Przeszedł Pan zatem przez wszystkie szczeble kariery naukowej. Jak rozpoczęła się Pańska przygoda z Lublinem i naszą Uczelnią?

Na początku muszę się przyznać, że jestem starszy od Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej o pół roku. W marcu 2024 r. skończyłem bowiem 80 lat. Urodziłem się w Lublinie, ale do czasów maturalnych nie mieszkałem w tym mieście. Maturę zdawałem w Kielcach. Wynikało to z tego, że mój ojciec zmieniał miejsce pracy i w tamtym czasie zamieszkaliśmy właśnie w tej części Polski. Później musiałem wybrać studia. Padło na UMCS m.in. dlatego, że w Lublinie miałem rodzinę i znałem to miasto. Do tej pory uważam, że jest to bardzo dobre miejsce do studiowania i zamieszkania.

W wywiadzie udzielonym prof. Henrykowi Olszewskiemu w 2014 r. wspominał Pan, że w czasie studiów nie wykazywał się Pan wzmożoną aktywnością naukową, ale przykładał się do nauki. Studia natomiast były dla Pana czasem intensywnego zdobywania wiedzy.

Uzupełniłbym tylko, że mimo iż nie wykazywałem się nadzwyczajną aktywnością naukową, uchodziłem za dość dobrego ucznia. Gdy dostałem się na studia, to nie wiem skąd i dlaczego, ale zacząłem dużo się uczyć. Bez problemu zdawałem wszystkie egzaminy. Na czwartym roku miałem same piątki. Muszę przyznać, że sprawiało mi to pewną satysfakcję. Choć nie podchodziłem do tego jakoś „planowo”, po prostu lubiłem się uczyć. Uprawiałem też sport, a w wolnym czasie chodziłem do kina.

Podczas studiów zapisałem się na seminarium z prawa rzymskiego, ale zrobiłem to trochę na przekór, bo nikt nie chciał zapisać się na te zajęcia. Ostatecznie oprócz mnie uczęszczało na nie jeszcze dwóch starszych kolegów, którzy „odpadli” w następnym roku.

Pracę magisterską napisałem na seminarium u prof. Adama Wilińskiego. Kiedyś przypadkiem usłyszałem jak moje koleżanki i moi koledzy rozmawiali o aplikacji i tym, co zamierzają robić po studiach. Ja chciałem zostać notariuszem i iść na aplikację notarialną, która nie była wtedy aż tak popularna. W tamtych czasach nie był to wolny zawód, istniały jedynie państwowe biura notarialne. Ostatecznie jednak otrzymałem pracę na UMCS, bo prof. Wiliński powiedział, że ma dla mnie etat, a takiej propozycji się nie odrzuca.

Prof. Wiliński robił doktorat w Krakowie i był zatrudniony jako adiunkt na Uniwersytecie Jagiellońskim. Najpierw dojeżdżał do Lublina, później zdecydował się przenieść na stałe z Krakowa do Lublina. Mówiono wtedy, że założył na UMCS Katedrę Prawa Rzymskiego od podstaw – in cruda radice, czyli na tzw. surowym korzeniu.

Jest Pan inicjatorem Lubelskich Sympozjów Naukowych, których początki sięgają 1993 r. Mógłby Pan opowiedzieć nieco więcej o tej ważnej dla środowiska naukowego inicjatywie?

Powstała pewna legenda, która miała swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Chodziło o specjalną sferę prawa rzymskiego, a mianowicie o rzymskie prawo karne, które przez całe lata było zaniedbywane. Uważano, że nie ma się czym zajmować. Na szczęście później zaczęło się to zmieniać. Ogólnie rzecz biorąc, nauka prawa rzymskiego dzieliła się na dwie części: włoską i niemiecką. Włosi i Niemcy zawsze rywalizowali ze sobą, którzy są lepsi w badaniach nad prawem rzymskim. Jestem już jednym z ostatnich badaczy, którzy mieli związki (i nadal mają) z tą częścią niemiecką. Wynika to z tego, że wyjechałem na stypendium i dwa lata spędziłem w Monachium. Gdy tam przebywałem, mogłem przyjrzeć się rozwojowi nowych kierunków badawczych, w szczególności rzymskiego prawa karnego. Zgromadziłem sporo książek, z którymi przyjechałem do Lublina. W Polsce nikt poza badaczami z naszego miasta nie zajmował się rzymskim prawem karnym. Ponieważ ja przywiozłem te książki, to namawiałem innych i proponowałem tematy rozpraw doktorskich, prac habilitacyjnych. I tak się to rozpowszechniło, że postanowiono zorganizować Lubelskie Sympozjum Naukowe Rzymskiego Prawa Karnego. Jego istnienie jest przypisywane mojej osobie.

Na przestrzeni lat odbył Pan liczne staże naukowe w wielu różnych uniwersytetach i laboratoriach badawczych na świecie, m.in. w Niemczech, Ukrainie, Rosji i we Francji. Jako stypendysta Fundacji im. Aleksandra von Humboldta studiował Pan poza granicami naszego kraju, np. w Salzburgu w Austrii, w Camerino i Modenie we Włoszech oraz wspomnianym Monachium w Niemczech. Czym zaowocowały te wyjazdy? Uważa Pan, że młodzi ludzie powinni korzystać z możliwości studiowania poza granicami kraju?

W moich czasach wyjazd zagraniczny był nie lada wydarzeniem. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś w PRL otrzymywał stypendium i jechał na Zachód. To była niemal sensacja. Trzeba przyznać, że na Zachodzie dobrze nas traktowano. Dostawaliśmy książki, które można było przywieźć ze sobą z takiego wyjazdu. Nawiązywaliśmy też nowe kontakty. Wspominam o tym dlatego, że była to bardzo istotna cecha tych wyjazdów. To nie tak, że pojechałem i zobaczyłem Monachium, Salzburg czy Wiedeń, ale wynosiłem z takich podróży wiele różnych korzyści. Pozyskiwałem nowe informacje i tematy do opracowania związane z najnowszymi badaniami zagranicznymi. To były wartości, które w pracy naukowej bardzo się ceniło.

Uważam, że młodzi ludzie powinni korzystać z szansy kształcenia się za granicą. Dzisiaj jest to znacznie lepiej rozwinięte i młodzież ma więcej możliwości do wyboru. W moich czasach wyjazd zagraniczny był trudniejszy. Pierwszy raz wyjechałem na pół roku do Austrii, dokładnie do Salzburga. Później byłem we Włoszech w mniejszych ośrodkach naukowych np. w Modenie, ale były to raczej krótkie pobyty. Natomiast dziś podróżowanie i nauka za granicą są znacznie łatwiejsze. Można zdobyć różne granty, pojechać na staże. Jest wiele okazji do wyjazdów i tak powinno być. Ludzie lubią jeździć i zwiedzać. Tak samo trzeba „zwiedzać” i orientować się w tym, co dzieje się w danej dyscyplinie. Warto też nawiązywać kontakty.

Przez dłuższy czas był Pan przewodniczącym Rady Wydawniczej Wydawnictwa UMCS (w latach 1998–2008) i redaktorem naczelnym czasopisma „Studia Iuridica Lublinensia” (od 2002 do 2012 r.). Jakie ma Pan wspomnienia z tego okresu? Co było dla Pana szczególnie ważne w pracy w Wydawnictwie i redakcji wspomnianego czasopisma?

Odpowiadając na to pytanie, muszę wspomnieć osobę Andrzeja Peciaka – ówczesnego genialnego dyrektora Wydawnictwa UMCS, który szukał wielu różnych możliwości rozwoju tej jednostki. I tak się złożyło, że się spotkaliśmy. Później w Rektoracie zrodziła się propozycja stworzenia rady, która podpowiadałaby dyrektorowi, co warto opublikować w Wydawnictwie UMCS, a co nie. I ja się tym zainteresowałem. Pamiętam, że rozmawiałem z ówczesnym prorektorem prof. Marianem Harasimiukiem i powiedziałem mu, że chętnie bym się tym zajął. Udało się. „Zmontowałem” Radę Wydawniczą Wydawnictwa UMCS. Wszyscy bardzo dobrze ją wspominamy.

Z kolei mój związek z czasopismem „Studia IuridicaLublinensia” wynika z propozycji prof. Leszka Leszczyńskiego. Chciał, abym zajął się tym periodykiem. Na początku była to niewielka praca, bo wszystko dopiero się organizowało. Z czasem bardziej się rozwinęło i trwa do dzisiaj. Czasopismo funkcjonuje od 2003 r., a na jego łamach publikują uznani badacze.

Pana praca i dokonania na wielu polach działalności (naukowej, badawczej, dydaktycznej) były niejednokrotnie doceniane. Został Pan odznaczony m.in.: Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Uhonorowano Pana też Medalem „Zasłużony dla Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej” (w 2014 r.), Medalem 700-lecia Miasta Lublin (w 2018 r.) oraz Medalem Jubileuszowym 100-lecia KUL (w 2018 r.). Co uważa Pan za swój największy sukces?

Zaczynałem od prawa rodzinnego. Podstawowe dzieła mojego autorstwa – doktorat i habilitacja, dotyczyły tematu adopcji. Później moje publikacje ukazały się w języku obcym, więc gdy bywałem za granicą, to kojarzono mnie najczęściej właśnie z adopcją. Potem zajmowałem się różnymi tematami, pojawiło się też prawo karne. Ostatnia monografia, którą wydałem kilka lat temu, nosi tytuł Rzymskie prawo oraz zwyczaje grobowe i pogrzebowe. Studia i szkice. To była książka, którą całe swoje życie chciałem napisać. Zrobiłem to dopiero w wieku 75 lat, ale jestem bardzo zadowolony i szczęśliwy, że mi się udało. Wreszcie pod koniec życia zrobiłem to, co miałem zrobić na jego początku, ale nigdy wcześniej nie było ku temu sposobności i nie miałem na to wystarczająco dużo czasu.

W 2024 r. UMCS obchodzi jubileusz 80-lecia swojego istnienia. Czego chciałby Pan Profesor życzyć jubilatowi na kolejne lata funkcjonowania?

Przede wszystkim młodzieży. Tego, żeby na Uczelni kształciło się wiele studentek i wielu studentów. To jest czynnik napędzający Uniwersytet. A jak wiadomo, Uniwersytet tworzą ludzie. Uczelnia to również kadra naukowa, profesorska. Trzeba jednak głośno powiedzieć, że bez studentek i studentów Uniwersytet po prostu nie żyje, nie może funkcjonować.

Rozmawiała Aneta Adamska

    Aktualności

    Data dodania
    7 czerwca 2024