Ta strona używa cookies
Ze względu na ustawienia Twojej przeglądarki oraz celem usprawnienia funkcjonowania witryny umcs.pl zostały zainstalowane pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Możesz to zmienić w ustawieniach swojej przeglądarki.
Zapraszamy do lektury rozmowy z prof. dr. hab. Ryszardem Dębickim z Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej UMCS. Materiał pierwotnie ukazał się jako szósty odcinek cyklu podcastów „Słuchając historii”, które są realizowane przez zespół Centrum Prasowego UMCS.
Fot. Bartosz Proll
Jak rozpoczęła się Pana przygoda z naszym Uniwersytetem?
W 1973 r. ukończyłem studia na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie i rozpocząłem pracę w Instytucie Agrofizyki Polskiej Akademii Nauk. Trudno było wtedy starać się o etat na Uczelni. Natomiast moje pierwsze związki z UMCS sięgają lat 80., kiedy prof. Stanisław Uziak przejął specjalistyczne czasopismo naukowe „Polish Journal of Soil Science” (powstało w Lublinie i do dziś jest wydawane na UMCS) i poszukiwał sekretarza wydawnictwa. Tak rozpoczęła się moja współpraca z redakcją czasopisma i z Uniwersytetem. Etatowe zatrudnienie nastąpiło dopiero w 1996 r., kiedy rektor prof. Uziak przechodził już na emeryturę.
Po prof. Uziaku objął Pan Zakład Gleboznawstwa przekształcony w 2019 r. w Katedrę Geologii, Gleboznawstwa i Geoinformacji.
Tak, zgadza się. Wcześniej oczywiście były pewne kontakty, np. organizowaliśmy wspólne konferencje. Gdy prof. Uziak zaczął poszukiwać kierownika Zakładu Gleboznawstwa, koledzy, którzy tam wówczas pracowali, nie wykazywali zainteresowania pracą administracyjną i kierowaniem zespołem. Stąd też Profesor rozpoczął szersze poszukiwania i wybór padł na mnie – młodego, aktywnego pracownika Instytutu Agrofizyki PAN. To był dobry moment, bowiem w tym czasie w Instytucie Agrofizyki było kilku młodych doktorów habilitowanych i można powiedzieć, że troszeczkę zrobiło się dla nas wszystkich za ciasno. Instytut zaczął więc rozsyłać kadry. To była praktyka, którą w Lublinie wprowadził prof. Bogdan Dobrzański – rektor naszego Uniwersytetu, późniejszy rektor Wyższej Szkoły Rolniczej przekształconej w Akademię Rolniczą (dzisiejszy Uniwersytet Przyrodniczy). Wówczas pod skrzydłami Profesora było także kilku młodych naukowców, których porozsyłał po kraju – prof. Saturnina Zawadzkiego do Instytutu Melioracji Użytków Zielonych, prof. Zygmunta Chudeckiego do Szczecina, prof. Ryszarda Turskiego do Akademii Rolniczej, a prof. Stanisław Uziak pozostał w Zakładzie Gleboznawstwa UMCS. I taką politykę kadrową prowadzili też następcy prof. Dobrzańskiego.
W Instytucie Agrofizyki realizowałem zadania, które odpowiadały typowi jednostki badawczej PAN z zakresu fizyki gleby. Natomiast w UMCS było to uniwersyteckie gleboznawstwo, czyli mój obszar badań. Widziałem w tym szansę na rozszerzenie zainteresowań naukowych. Myślę jednak, że dużo ważniejszym elementem było moje zamiłowanie do dydaktyki, bo ten „bakcyl belfrowski” chyba zawsze we mnie drzemał. Miałem wcześniej kontakty dydaktyczne z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, Politechniką Lubelską oraz z Akademią Rolniczą, gdzie prowadziłem wykłady. Ważna była oczywiście także możliwość kierowania zespołem naukowym i ranga największego uniwersytetu po prawej stronie Wisły. To wszystko sprawiło, że po niedługim namyśle postanowiłem podjąć pracę na UMCS. Po wizycie u rektora prof. Kazimierza Goebela i prorektora prof. Mariana Harasimiuka zdecydowałem się objąć Zakład Gleboznawstwa na naszej Uczelni.
To była wielka odpowiedzialność nie tylko za rozwój jednostki, ale również za ludzi, którzy w niej pracowali. Jak Pan wspomina ten czas?
Wspominam go jako okres wielkich wyzwań. Nie byłem obcą osobą w środowisku, bo grupa koleżanek i kolegów zatrudnionych w Zakładzie była mi znana. Zaakceptowali mnie na tym stanowisku. Ważna była dla mnie troska o ich rozwój naukowy, utrzymanie wysokiego poziomu dydaktyki, co było wówczas standardem w Instytucie Nauk o Ziemi i na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi. Miałem możliwość wprowadzenia nowych elementów, które wynikały z moich doświadczeń nabytych w Instytucie Agrofizyki i podczas wyjazdów zagranicznych. Ochoczo podjąłem się powierzonego mi zadania i dość szybko pojawiły się wymierne efekty mojego bardzo aktywnego podejścia do pracy, organizacji badań i rozwoju dydaktyki, co sprawiło, że Zakład zaczął być postrzegany jako miejsce, do którego bardzo chętnie zaczęli przychodzić studenci. W pewnym okresie mieliśmy kilka grup seminaryjnych. Nawiązywaliśmy też szeroką współpracę z wieloma jednostkami w regionie i kraju. To sprawiło, że rozwijała się problematyka badawcza, pojawiały się awanse kolegów, a Zakład powoli się rozrastał.
Immatrykulacja studentow I roku na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi (1 października 2007 r.), fot. NN, źródło: Muzeum UMCSPełnił Pan później również funkcję dziekana Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi. Proszę nam opowiedzieć o tym nieco więcej.
W 2005 r. powierzono mi funkcję dziekana na trzyletnią kadencję. Nasz Wydział był wydziałem niejednorodnym. Miało to oczywiście swoje zalety, m.in. ze względu na możliwość szerokiej współpracy z koleżankami i kolegami z botaniki, biotechnologii, biologii, biochemii, bo takie zespoły tworzyły Instytut i Wydział. Chodziło także o to, żeby dostrzegać potrzeby wszystkich jednostek, aby obciążenia dydaktyczne były (co nie zawsze się udawało) równomierne.
Ze względu na tę specyfikę dość wcześnie pojawiły się propozycje utworzenia nowego, odrębnego wydziału. Szczerze mówiąc, początkowo nie bardzo sprzyjałem temu pomysłowi. Wydawało mi się, że to wspólne podejście do przyrody i środowiska jest dobrze realizowane (jeśli chodzi o dydaktykę i badania) w tak złożonym Wydziale. Ale zmieniłem zdanie. Wynikało to m.in. z faktu, że zespoły z obszaru biologii i biotechnologii stanowiły większą część Wydziału, a wówczas środki na funkcjonowanie jednostek i badania naukowe przyznawano według określonego algorytmu – głównie kadrowego, a nie efektów naukowych. Potem nastąpiły zmiany w systemach oceny poziomu naukowego, dydaktyki itd. Wydawało się, że ta sytuacja nie do końca odpowiadała wszystkim pracownikom Wydziału, stąd też pojawiły się dążenia do wyłączenia Instytutu Nauk o Ziemi ze struktury jednostki i powołania nowego wydziału. Tak też się stało, ale nie nastąpiło to podczas mojej kadencji. Później funkcję dziekana objęła prof. Anna Tukiendorf i na koniec jej urzędowania doszło do wydzielenia Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej oraz Wydziału Biologii i Biotechnologii.
Jak ocenia Pan to z dzisiejszej perspektywy? To była dobra decyzja?
To była bardzo dobra decyzja, ale musieliśmy wszyscy do niej dojrzeć. Przede wszystkim potrzebne były siły naukowe, ponieważ brakowało nam samodzielnych pracowników w niektórych obszarach ze względu na odejście starszych profesorów na emeryturę. Wspomagali nas wtedy tacy profesorowie jak Jerzy Bański, Tomasz Komornicki i wielu innych. W późniejszym czasie dołączyli do nas koledzy z Uniwersytetu Lwowskiego im. Iwana Franki, z którym współpracowaliśmy i do dziś szeroko współpracujemy. To wszystko dało podstawy do pozytywnej opinii i decyzji gremiów, które były zobowiązane wydać je dla Ministerstwa. I tak się stało. Pierwszym dziekanem nowo powstałego Wydziału został prof. Radosław Dobrowolski, który dziś pełni funkcję rektora naszej Uczelni.
W latach 2008–2012 i 2012–2016 pełnił Pan zaszczytną funkcję prorektora ds. badań naukowych i współpracy międzynarodowej. Zatrzymajmy się na chwilę przy tym etapie w Pana pracy zawodowej.
Z tą funkcją wiązały się liczne obowiązki. Obszar badań naukowych obejmował wówczas badania statutowe i własne. Do tego dochodziły fundusze z grantów krajowych i projekty międzynarodowe w ramach programów ramowych Unii Europejskiej. W pierwszej kadencji niezwykle ważne było dla mnie umiędzynarodowienie, a więc rozwój współpracy międzynarodowej – instytucjonalny i osobowy. Chodziło o podpisywanie nowych umów i weryfikację już wcześniej podpisanych, rozwijanie współpracy międzynarodowej poprzez wyjazdy naszych pracowników. Zależało nam również na tym, aby większa grupa naukowców z zagranicy przyjeżdżała do nas, realizowała program dydaktyczny i badawczy.
Byłem też odpowiedzialny za współpracę z gospodarką na poziomie krajowym i pozyskiwanie funduszy europejskich. Taki był zakres moich obowiązków w pierwszej kadencji, kiedy funkcję rektora sprawował prof. Andrzej Dąbrowski. Wtedy pojawiła się szansa na pozyskiwanie ogromnych funduszy europejskich na rozwój i modernizację infrastruktury badawczej i laboratoriów. Wystarczy wspomnieć, że zrealizowaliśmy w tym okresie kilkanaście projektów inwestycyjnych za kwotę niemal miliarda złotych.
Co uznaje Pan za największy sukces ekip rektorskich, których był Pan częścią? Przypomnijmy, że najpierw pracował Pan w ekipie rektora prof. Andrzeja Dąbrowskiego, a następnie rektora prof. Stanisława Michałowskiego.
Takim sztandarowym projektem, który udało nam się zrealizować, była budowa Centrum ECOTECH-COMPLEX, czyli Centrum Analityczno-Programowego dla Zaawansowanych Technologii Przyjaznych Środowisku. Walka o uzyskanie i realizację tego projektu trwała kilka lat. Rozpoczęła się jeszcze pod koniec kadencji rektora prof. Kamińskiego. Był to niezwykle trudny projekt, ponieważ wiązał się z budową konsorcjum naukowego. W początkowym okresie, kiedy rozpoczynaliśmy pracę nad projektem, działało z nami 12 jednostek z Lublina, Puław i Rzeszowa. Ostatecznie pozostało 5 czy 6 jednostek, ale szczęśliwie udało nam się rozpocząć prace. Choć nie obyło się bez wielkich problemów, bowiem po roku realizacji inwestycji opuścił nas główny wykonawca z Rzeszowa, a terminy goniły. Wskaźniki, rozliczenia itd. Było z tym związanych wiele perturbacji, ale ostatecznie zakończyliśmy projekt i oddaliśmy obiekt do użytku. Powstał przepiękny budynek, wspaniale wyposażony, z największym rezonansem magnetycznym w kraju.
W tym miejscu należy wspomnieć o zaangażowaniu i ogromnej pracy całego zespołu. To nie jest mój sukces, ale całego zespołu – badaczy, którzy przygotowywali program naukowy. To również sukces zespołów powoływanych do realizacji projektu. Ogromne zasługi mają nie tylko władze Uniwersytetu, administracja, kwestura, biura i służby kanclerskie, ale także dr inż. Andrzej Stępniewski, który rozpoczynał projekt, kończył go i dzisiaj także jest związany z Centrum ECOTECH-COMPLEX.
Bardzo wiele emocji kosztowała nas realizacja tego zadania ze względu na jego złożoność, obszar badań i wskaźniki, które były do zrealizowania.
Inauguracja roku akacemickiego 2014/2015 (23 października 2014 r.), fot. Archiwum Centrum Prasowego UMCSWielokrotnie przebywał Pan w różnych ośrodkach zagranicznych, w tym na stażach badawczych m.in. w: Państwowym Uniwersytecie w Gandawie, Katedrze Fizyki Gleb Indyjskiego Instytutu Badań Rolniczych w Niemczech, Instytucie Gleboznawstwa Chińskiej Akademii Nauk w Nankinie. Jednym z obszarów, za który również odpowiadał Pan jako prorektor, była wspomniana współpraca międzynarodowa. Proszę opowiedzieć o tych doświadczeniach.
Polska Akademia Nauk miała podpisane dwustronne umowy z akademiami nauk na całym świecie. Dzięki temu mieliśmy ogromne możliwości wyjazdów za granicę do różnych ośrodków uniwersyteckich, badawczych. To dawało szansę bardzo szybkiego rozwoju naukowego i pracy w najlepszych laboratoriach z wybitnymi specjalistami.
Kontakty międzynarodowe przekładają się na rozpoznawalność Uniwersytetu w środowisku międzynarodowym. Trudno to jednoznacznie zmierzyć, ale myślę, że ma to ogromne znaczenie dla każdej uczelni. Dzisiaj budowanie międzynarodowych zespołów, które skutecznie mogłyby aplikować o fundusze badawcze, nie jest możliwe bez bezpośrednich kontaktów.
Chciałbym przypomnieć, że miałem również możliwość bycia ekspertem Unii Europejskiej w Brukseli i recenzentem projektów unijnych w ramach programów ramowych UE. Przez 10 lat przebywałem tam jako recenzent i miałem okazję dostrzec, jakie efekty przynosi bezpośrednia współpraca międzynarodowa.
Dlatego – według mnie – to, że UMCS jest członkiem ATHENY, stanowi niejako pokłosie tego wszystkiego, co budowaliśmy jako ekipy dziekańskie i rektorskie przez lata. To nie przyszło nagle. Do tego musieliśmy dojrzeć. Zostaliśmy docenieni jako równorzędni partnerzy w tworzeniu międzynarodowych zespołów. Bardzo mnie to cieszy.
Takie instytucje jak uniwersytet nie mogą funkcjonować z dnia na dzień. To jest system ewolucyjny, a nie rewolucyjny. Gwałtowne zmiany niczego dobrego nie przyniosą. Stąd też w naszej strategii rozwoju Uniwersytetu znalazły się wskaźniki, które zakładaliśmy w skali średniookresowej i długookresowej. Wskazują one, które elementy są dla nas ważne, gdzie musimy coś poprawić, co musimy rozwijać. I tymi elementami są: nauka, budowanie mocnych zespołów i współpraca na każdym poziomie. Chęć współpracy to dowód na to, że tylko razem możemy „dźwignąć” poziom badań i dydaktyki oraz zachęcić młodzież do tego, aby przychodziła do nas na studia.
Był Pan prorektorem UMCS w 2014 r., gdy obchodził on 70-lecie swojego istnienia. W 2024 r. nasza Uczelnia kończy 80 lat. Czego Pan Profesor życzy swojej Alma Mater z tej wyjątkowej okazji? Jak chciałby Pan, żeby UMCS wyglądał w roku swoich setnych urodzin?
Uniwersytet postrzegam jako instytucję, która nie zmarnowała okazji i wykorzystała szanse na rozwój w różnych obszarach. Pozyskaliśmy fundusze strukturalne, aby „dźwignąć” infrastrukturę. Należy jednak pamiętać, że Uczelnię budują ludzie. Patrząc na rozwój i osiągnięcia kadry, jestem dumny, że w pewnym zakresie mogliśmy dołożyć cegiełkę do tego, aby dziś nasz Uniwersytet postrzegany był jako doskonałe miejsce do pracy, nauki, rozwoju; miejsce, do którego przychodzi młodzież. Siedmiotysięczna armia nowych studentów jest dowodem, że to wspaniały ośrodek akademicki.
Chciałbym, aby UMCS był uniwersytetem powszechnym, tzn. aby był dobrze postrzegany na arenie międzynarodowej; żeby każdy, kto zwiąże swoje losy z naszą Uczelnią, był dumny z tego, że miał szansę tu pracować i się rozwijać. Życzę, aby ci, którzy do nas przyjeżdżają, widzieli UMCS jako jednostkę, do której chętnie powracają i gdzie mają przyjaciół.
Rozmawiała Aneta Adamska