Na Uniwersytecie zdobywamy nowe doświadczenia

Serdecznie zapraszamy do lektury rozmowy z prof. dr hab. Haliną Sawecką z Wydziału Filologicznego. Materiał pierwotnie ukazał się jako piąty odcinek cyklu podcastów „Słuchając historii”, które są realizowane przez zespół Centrum Prasowego UMCS.

Fot. Bartosz Proll

Chatka Żaka to kultowa instytucja na mapie Lublina, która niemal od 60 lat wspiera i popularyzuje kulturę studencką. Ma Pani jakieś wspomnienia związane z tą jednostką?

Tak, oczywiście. Choć na wstępie muszę zaznaczyć, że nie byłam studentką w czasach powstawania Chatki Żaka. Mój kontakt z tym miejscem rozpoczął się dopiero, kiedy zaczęłam pracować na Uczelni, czyli w grudniu 1963 r. Nie byłam więc też świadkiem początków tworzenia się naszego Uniwersytetu.

Mówiąc o Chatce Żaka, warto wspomnieć o Teatrze Gong 2. Były to lata 1961–1974. Wtedy działalność tej jednostki była szalenie zachęcająca dla studentów. Mieli oni możliwość realizowania tam swoich pasji. Popularnością cieszył się Zespół Tańca Ludowego i Chór Akademicki. To miało podwójne znaczenie. Po pierwsze – wspomniana realizacja własnych zainteresowań, a po drugie – możliwość kontaktu ze światem. Dlatego też dokonywano selekcji kandydatów do tych zespołów. Muszę przyznać, że były one naprawdę na bardzo wysokim poziomie. Zespół Tańca Ludowego pod przewodnictwem Stanisława Leszczyńskiego dawał studentom możliwość zwiedzania całego świata, kontaktu z innymi młodymi ludźmi, z różnymi kulturami.

Uważam, że kultura studencka potrzebowała i nadal potrzebuje swoich promotorów. Można powiedzieć, że dziś studenci niejako sami są jej kreatorami. Kultura studencka z jednej strony daje żakom możliwość promocji i rozwoju ich pasji, a z drugiej ważna jest też ta wychowawcza część życia studenckiego.

Przenieśmy się teraz do Paryża. Jak doszło do tego, że została Pani stypendystką rządu francuskiego i kształciła się w Instytucie Studiów Teatralnych na paryskiej Sorbonie?

Muszę przyznać, że było to dla mnie wielkie wyróżnienie i niezwykle cenne doświadczenie. Byłam już wówczas po studiach romanistycznych na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i po studiach filozoficznych, które równolegle kontynuowałam od drugiego roku. Wyjazd do Paryża zbiegł się w czasie z moim zainteresowaniem teatrem. W związku z tym zapisałam się tam na tzw. Institut d’études théâtrales, czyli Instytut Studiów Teatrologicznych, gdzie miałam możliwość kontaktu z absolutnymi znakomitościami tego okresu. Byli to Jacques Scherer, wybitny teatrolog i Anne Ubersfeld– autorka książki, która mogła stać się podręcznikiem lecture de théâtre, czyli czytania teatru i podchodzenia do tekstu literackiego. Chodziło o inne podejście do tekstu teatralnego, o czytanie go inaczej niż powieści czy utwory narracyjne. Miałam to szczęście, że trafiłam na tych znakomitych ludzi, którzy dali mi pewien„instrument” do badania tekstów przeznaczonych na scenę.

Później zajęłam się przygotowaniem doktoratu. Zależało mi na połączeniu moich zainteresowań romanistycznych i filozoficznych, w związku z czym postanowiłam zająć się pewnym autorem. Ciekawostką jest fakt, że jako osoba całkiem młoda miałam tupet i pozwoliłam sobie napisać list do Gabriela Marcela, bo to właśnie o nim powstawał mój doktorat. Gabriel Marcel był na tyle uprzejmy, że zaprosił mnie do siebie i nawet kilka razy byliśmy w teatrze, kiedy grano jego sztukę. Dzięki niemu mogłam również uczestniczyć w tzw. Czwartkach, organizowanych dla wielkich specjalistów. Miałam niepowtarzalną okazję do przysłuchiwania się tym spotkaniom, robienia notatek, z których na początku nic nie rozumiałam, ale które powoli zaczęły mi się układać w pewną całość. Dlatego też pierwszy pobyt we Francji w latach 1958–1959 był dla mnie okresem dojrzewania do badań literackich na polu metodologicznym i tematycznym.

Jak wyglądało życie studenckie w Paryżu?

Gdy byłam studentką (w latach 50. i 60.), to w Polsce nie było podręczników, nie mieliśmy dostępu do źródeł. U nas wykładowca musiał być nie tylko pośrednikiem między źródłami a studentami, ale też swego rodzaju informatorem. Dzisiaj wystarczy kliknąć, nacisnąć kilka klawiszy i wiedza sama się znajduje. Wtedy było całkiem inaczej.

We Francji po raz pierwszy zetknęłam się z metodą, którą w Polsce określiłabym historyczną, a tam filozoficznie nazwałabym ją hermeneutyczną. Mowa o doszukiwaniu się sensu tekstu bardziej niż jego kontekstu historycznego, tematycznego. Przykładowo gdybym rozmawiała o literaturze francuskiej XVII w., czyli o literaturze klasycznej, to są wielkie nazwiska, o których można długo mówić. Z kolei w Polsce zaczęłoby się rozmowę od epoki, jej uwarunkowań, od wymienienia pisarzy i ich dzieł. I na tym praktycznie sprawa by się zakończyła. Natomiast we Francji dokonywało się pewnego wyboru. „Na warsztat” brało się jeden utwór, np. Phèdrę (dramat Jeana Baptiste’a Racine’a). Wtedy student, doszukując się sensu, znał właściwie całe dzieło. To przygotowywało do analizy tekstu. Niestety miało również swoje złe strony, bo student, który znał Phèdrę od początku do końca, mógł nie wiedzieć, że w tym samym czasie wielkie dzieła tworzył inny francuski dramaturg, np. Pierre Corneille. We Francji zatem była nieco inna metoda nauczania i to też dało mi pewne doświadczenie na przyszłość.

Jako literaturoznawczyni pracowała Pani nie tylko na francuskiej Sorbonie, ale również w kraju. Wspominała Pani m.in. o związkach z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim. Zawodowo związała się Pani też z UMCS. Dlatego chciałabym przejść teraz do kwestii dotyczących naszej Uczelni.

Zanim na UMCS powstała romanistyka, z propozycją pracy na Uczelni i stworzenia na niej pewnego zalążka studiów romanistycznych zwrócił się do mnie prof. Grzegorz Leopold Seidler – wielka postać naszego Uniwersytetu. Ja byłam wtedy świeżo po zrobieniu doktoratu. Choć muszę przyznać, że ten doktorat miałam przygotowany już w Paryżu. Zastanawiałam się nad przedstawieniem go we Francji, ale nie znałam możliwości uznania takiego dyplomu za granicą, więc przywiozłam go do Polski. Zgłosiłam się na Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, bo w Lublinie nie było możliwości kadrowych, żeby zająć się tą sprawą. Bardzo dobrze potraktował mnie wtedy prof. Zygmunt Czerny, wielka osobowość tego okresu. Przez rok przyjeżdżałam do niego na konsultacje. Dzięki temu obroniłam doktorat na UJ.

W 1963 r. otrzymałam propozycję pracy na UMCS. Nie było romanistyki, więc powierzono mi wówczas zajęcia na początkującej polonistyce i rusycystyce. Miałam wygłaszać wykłady z literatury powszechnej, z lekkim naciskiem na literaturę francuską i włoską, które były moją specjalnością. Myślę, że takie zajęcia przyniosły wiele dobrego studentom. Przypominam, że oni wtedy nie mieli podręczników i kontaktów do źródeł. Ja byłam w pewnym sensie ich kluczem do wiedzy. Zajęcia te kosztowały mnie bardzo wiele wysiłku, ale dały mi też ogromną satysfakcję. W tamtym okresie na prowadzony przeze mnie wykład, który nie był obowiązkowy, przychodziły tłumy, czasem pojawiały się nawet osoby z innych kierunków studiów.

Chciałabym też wspomnieć, że wygrałam konkurs na stanowisko profesora literatury francuskiej w Université Sorbonne-Nouvelle w Paryżu. To był tzw. profesor wizytujący. Konkurs był adresowany do Europejczyków zajmujących się romanistyką. Zapewnił mi on wykłady specjalistyczne.

Byłam także zapraszana jako profesor wizytujący do Uniwersytetu w Limoges. Poszukiwano tam specjalisty dla tzw. studiów, które we Francji nazywały się agrégation. Polegały na przygotowaniu do zawodu nauczyciela akademickiego. I to były wykłady tematyczne: w 1992 r. o teatrze Ionesco, a w 1995 r. – o teatrze Montherlanta.

Porozmawiajmy teraz o sprawach związanych stricte z dawnym Wydziałem Humanistycznym (obecnie to Wydział Filologiczny). W latach 1981–1993 była Pani kierownikiem Zakładu Filologii Romańskiej. Od 2007 do 2009 r. pełniła Pani obowiązki dyrektora Instytutu Filologii Romańskiej. Jak funkcjonowały wówczas jednostki, którymi Pani kierowała?

Romanistyka powstała, jeśli dobrze pamiętam, dopiero w 1973 r. z powodu braku specjalistów. I to nie tylko w Lublinie. W ogóle było mało samodzielnych pracowników romanistyki. Ja jako młody doktor nie gwarantowałam formalnie możliwości tworzenia tych studiów. Natomiast pracownik KUL, prof. Jerzy Falicki, akurat zrobił habilitację we Wrocławiu. Przyjechał do Lublina i wspólnie organizowaliśmy ten Zakład. Na początku było to bardzo skromne przedsięwzięcie, ale już w pierwszym naborze zgłosiło się 60 osób. Stanowiło więc dowód na to, że studia romanistyczne były w tamtym czasie potrzebne. Pierwszym kierownikiem i organizatorem struktury naukowej i dydaktycznej Zakładu Filologii Romańskiej był prof. Falicki. Na początku szukaliśmy samodzielnych pracowników do naszej jednostki na innych uczelniach. Byli to już zaawansowani doktorzy, którzy potem na stałe związali się z UMCS, jak np. dr hab. Czesław Grzesiak, prof. UMCS, który przyjechał z Poznania, i prof. Barbara Hlibowicka-Węglarz z Wrocławia.

Natomiast jednym z najważniejszych punktów mojej działalności w tym okresie było stworzenie kierunku iberystycznego. Wprawdzie nie zatrudniliśmy wówczas jeszcze samodzielnego pracownika, ale mieliśmy ogromne ambicje i świadomość, że francuski to drugi język świata i jest duże zapotrzebowanie na tego rodzaju studia. Pamiętam, że wówczas rektor prof. Eugeniusz Gąsior na jednym z posiedzeń Senatu, podczas którego pojawiło się dużo obiekcji na ten temat, powiedział: „Mam zaufanie do prof. Saweckiej, spróbujmy”. I to okazało się strzałem w dziesiątkę. W czasach mojej młodości język francuski był językiem dyplomacji i tym, w którym powszechnie komunikowali się Europejczycy. Niestety z biegiem lat ustąpił miejsca językowi angielskiemu i przez to stał się mniej potrzebny.

Była Pani prorektorem do spraw studenckich UMCS. Jakie obowiązki wiązały się z tą funkcją?

Wybór na to stanowisko był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. I muszę powiedzieć, że byłam pomysłem studentów. Rektor prof. Stanisław Uziak kompletował swoją ekipę, w której początkowo nie widział dla mnie miejsca. Później zapytał mnie grzecznościowo, czy nie podjęłabym się tej pracy. Natomiast jego pierwszym kandydatem była inna osoba, która jednak nie uzyskała studenckiego poparcia. Dlatego prof. Uziak zwrócił się z tym do mnie. Po latach powiedział mi, że nie żałował. Była to nie tylko praca wychowawcza, ale również praca nad programami dydaktycznymi, która sprawiała mi ogromną trudność. Miałam jednak współpracowników administracyjnych, którzy pomagali mi w różnych problematycznych kwestiach.

Wiemy, że wielokrotnie była Pani zapraszana do wygłaszania referatów bądź serii wykładów przez różne zagraniczne uniwersytety, instytuty, ośrodki badawcze, m.in. Uniwersytet w Atenach, Uniwersytet w Antwerpii, uniwersytety francuskie, np. w Nancy. Czym zaowocowały te wyjazdy?

Myślę, że są tu dwie sprawy, na które warto zwrócić uwagę. Z jednej strony była to nobilitacja mojej osoby i przy okazji również Uczelni, a z drugiej niezwykłe doświadczenie, bo często były organizowane spotkania dyskusyjne wokół tych wykładów, co umożliwiało mi kontakt z bardzo różnymi kulturami. Na przykład jak wygłosiłam wykład w Atenach o mitach biblijnych w Polsce, we Francji, Włoszech i w Hiszpanii, to Ateńczycy byli bardzo zaskoczeni, że tak można potraktować ten temat. Dla mnie była to okazja do skonfrontowania się z ich kulturą i sposobem patrzenia na omawiane zagadnienia.

8 marca 2017 r. w Dworku Kościuszków w Ogrodzie Botanicznym UMCS miała miejsce piękna uroczystość – jubileusz 60-lecia Pani pracy naukowo-dydaktycznej. Czuje się Pani spełniona w życiu zawodowym?

Była to dla mnie bardzo przyjemna uroczystość. Proszę sobie wyobrazić, że pracowałam ponad 60 lat. Odchodziłam z Uczelni, gdy skończyłam 83 lata. Moja jubileuszowa uroczystość uświadomiła mi, że byłam bardzo potrzebna Uniwersytetowi. Swoją obecnością zaszczycili mnie wtedy wszyscy żyjący byli rektorzy UMCS. Usłyszałam bardzo wiele miłych i ciepłych słów na swój temat. Wystąpił też Chór Akademicki pod batutą prof. Urszuli Bobryk – mojej podopiecznej z czasów, gdy byłam prorektorem ds. studenckich. To było dla mnie bardzo wzruszające wydarzenie.

Jubileusz 60-lecia pracy naukowo-dydaktycznej prof. dr hab. Haliny Saweckiej, 8 marca 2017 r. (archiwum prywatne)

Dotarłam do informacji, że jest Pani miłośniczką Roztocza. Za co je Pani ceni?

Na Roztoczu posiadam domek, od którego furtka prowadzi bezpośrednio do lasu. I ten las jest dla mnie takim doświadczeniem metafizycznym. Spacer po nim zawsze skłania do refleksji. Uwielbiam też zbieranie grzybów. Zwierzyniec jest moim miejscem na Ziemi, do którego chętnie wracam.

Czego życzyłaby Pani naszej Uczelni w roku jej jubileuszu?

Życzę naszemu Uniwersytetowi mądrych decydentów piastujących wysokie stanowiska (m.in. na szczeblu rządowym, ministerialnym). Życzę również interesujących osobowości. Wydaje mi się, że postać mistrza, który formuje umysły przyszłych naukowców, jest na Uniwersytecie niezbędna. I na koniec życzę wielu dobrych studentów, bo to oni są chlebodawcami pracowników Uczelni.

Rozmawiała Aneta Adamska

    Aktualności

    Data dodania
    11 lipca 2024