Ta strona używa cookies
Ze względu na ustawienia Twojej przeglądarki oraz celem usprawnienia funkcjonowania witryny umcs.pl zostały zainstalowane pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Możesz to zmienić w ustawieniach swojej przeglądarki.
Zapraszamy do lektury rozmowy z dr Hanną Wójciak z Wydziału Biologii i Biotechnologii UMCS. Materiał pierwotnie ukazał się jako siódmy odcinek cyklu podcastów „Słuchając historii”, które są realizowane przez zespół Centrum Prasowego UMCS.
Fot. Michał Piłat
Na początku naszej rozmowy proszę opowiedzieć, jak zaczęła się Pani przygoda z Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej.
Zacznę może od tego, że zanim udałam się na studia, uczyłam się w Liceum im. Stanisława Staszica w Lublinie. Chodziłam do klasy ogólnej, bo wówczas jeszcze nie wiedziałam, co mnie tak naprawdę interesuje. Ale trafiłam na świetną nauczycielkę biologii, która zainteresowała mnie tym przedmiotem.
Studia były fascynujące, a jednocześnie trudne, m.in. przez małą liczbę podręczników. Często uczyliśmy się w grupach ze względu na ograniczony dostęp do książek. Było dużo śmiechu, ale jakoś łatwiej przyswajało się wiedzę. Pilnie chodziliśmy też na wykłady i muszę przyznać, że mieliśmy wielu wspaniałych wykładowców.
Do tej pory pamiętam, jak w ramach zajęć po pierwszym roku studiów musiałam zrobić zielnik składający się ze 150 roślin. Całe wakacje poświęciłam na zbieranie roślin, ich suszenie i oznaczanie. Okazało się to bardzo trudnym zadaniem, bo nie było wtedy kolorowych atlasów, a tym bardziej internetu. Mimo że udało mi się zdobyć profesjonalny klucz do oznaczania pt. Rośliny polskie Szafera i in., do dziś pamiętam gatunki, których oznaczenie sprawiło mi najwięcej kłopotu.
Najbardziej lubiłam zajęcia terenowe z botaniki, zoologii i ekologii, jednak na przygotowanie pracy magisterskiej wybrałam Zakład Fizjologii Zwierząt, żeby jak najwięcej skorzystać ze studiów.
Jak wówczas wyglądało życie studenckie? Czy były organizowane np. Kozienalia?
Akurat w tym czasie, kiedy studiowałam, Kozienalia się nie odbywały, zostały reaktywowane dopiero na początku lat 90. Za to chętnie uczestniczyłam w Bakcynaliach, bo jestem wielką fanką piosenek studenckich i turystycznych. Kiedyś bardzo trudno było zdobyć wejściówkę na ten festiwal. Młodzież po brzegi wypełniała sale widowiskowe w Chatce Żaka. To była i nadal jest moja ulubiona cykliczna impreza.
Studenckie życie mnie nie ominęło, mimo że mieszkałam z rodzicami, a nie w akademiku. Bawiliśmy się, zawieraliśmy nowe znajomości, ale nie zapominaliśmy o nauce, bo w końcu po to przychodzi się na studia. Każdy, kto tylko chciał, potrafił to wszystko połączyć. Myślę, że młodzież była wówczas ciekawa świata, zresztą podobnie jak teraz.
Ukończyła Pani studia na UMCS w 1981 r., a następnie została tu zatrudniona.
Zgadza się. To dość ciekawa historia. W Zakładzie Systematyki i Geografii Roślin u prof. Jana Bystrka ogłoszono konkurs na stanowisko lichenologa. Ja wtedy byłam już dość wszechstronnie wykształcona, to znaczy zetknęłam się z różnymi specjalizacjami. Byłam bardzo dobrą studentką, miałam wysoką średnią, więc bez problemu wygrałam konkurs. Jednak mimo intensywnego „rozwoju przyrodniczego”, niewiele wiedziałam o porostach, a trafiłam do Zakładu właśnie na etat lichenologa. I to było dla mnie jedno z najwspanialszych odkryć, jakich dokonałam. Mówiąc krótko, „zakochałam się” w porostach od pierwszego dnia pracy. Warto wiedzieć, że w Polsce jest opisanych około 1700 gatunków porostów. Kiedyś występowały masowo i nagle po cichutku zaczęły ginąć. Pełnią one bardzo ważną funkcję w ekosystemach i jednocześnie są niezwykle wrażliwe na zanieczyszczenia środowiska i antropopresję. Są mało znane i niezwykle piękne!
Jakie badania prowadzono wówczas w Zakładzie, a jakie w Instytucie?
Instytut obejmował wiele zakładów zajmujących się różną tematyką, w których realizowano badania eksperymentalne i terenowe. Jednak taki podział był dość sztuczny, bowiem i tak wszyscy musieliśmy ze sobą współpracować.
W Zakładzie, w którym pracowałam, było zatrudnionych kilku samodzielnych pracowników – każdy z nich specjalizował się w innej dziedzinie. Prof. Jan Bystrek zajmował się lichenologią, a w szczególności grupą porostów zwaną brodaczkami (po łacinie Usnea). To piękne, duże porosty, które są silnie zagrożone. Ja swoją rozprawę doktorską pisałam także o tej grupie porostów. Zajmowałam się brodaczkami Beskidów. Poza własnymi materiałami bazowałam na bardzo cennym i znanym na całym świecie zielniku, stworzonym przez prof. Józefa Motykę. W Zakładzie pracował także prof. Kazimierz Karczmarz, znakomity briolog, zajmujący się również ewolucjonizmem, oraz prof. Dominik Fijałkowski – świetny florysta i geobotanik.
Wskutek różnych przeobrażeń organizacyjnych Zakład zmienił też z czasem nazwę na Zakład Botaniki i Mykologii.
Badania populacji staroduba w Nowosiółkach (2018 r.). Archiwum prywatne Hanny WójciakWarto dodać, że była Pani również opiekunem Sekcji Botanicznej Studenckiego Koła Naukowego Biologów UMCS. Jak wyglądała współpraca ze studentami?
Gdy prowadziłam Sekcję Botaniczną, udało mi się zgromadzić grupę pasjonatów, którzy interesowali się nie tylko botaniką, ale także ornitologią, teriologią i entomologią. Często jeździliśmy na obozy naukowe, braliśmy udział w warsztatach terenowych i laboratoryjnych.
Ponadto aktywnie uczestniczyliśmy w takich ogólnouniwersyteckich wydarzeniach jak Lubelski Festiwal Nauki, Noc Biologów, Dni Otwarte czy Dzień Roślin. Chętnie pomagaliśmy przy inicjatywach podejmowanych przez Uniwersytet Trzeciego Wieku i Uniwersytet Dziecięcy. Studenci zawsze bardzo angażowali się w powierzone im zadania.
Naszym celem było przekazywanie wiedzy i zachęcenie do przychylniejszego spojrzenia na przyrodę, to znaczy zwrócenia uwagi na potrzebę dbałości o środowisko.
A czy coś szczególnie zapadło Pani w pamięć z czasów pracy naukowo-badawczej i dydaktycznej?
Na przykład jednym z takich wydarzeń było pojawienie się na Wydziale pierwszych komputerów i odkrycie jak wielkie możliwości i ułatwienia wynikały z tego faktu. Ja niestety swoją pracę doktorską pisałam jeszcze na maszynie. Potem pojawiły się też pierwsze rzutniki multimedialne, a zwykłe rzutniki slajdów odeszły do lamusa. Ale do dobrych rzeczy bardzo szybko się przyzwyczajamy.
Porozmawiajmy jeszcze o mistrzach Wydziału Biologii i Biotechnologii. Wspominała Pani o profesorach: Bystrku, Motyce, Fijałkowskim i Karczmarzu. Kogo jeszcze należałoby wymienić?
Takich osób było bardzo dużo na różnych etapach funkcjonowania Wydziału. Przywołam kilka nazwisk z okresu, kiedy tam pracowałam. Prof. Tadeusz Baszyński, który cieszył się ogromnym autorytetem, szczególnie wśród młodych ludzi. Prof. Adam Paszewski – kolejna niezwykle charyzmatyczna postać, charakteryzująca się ciętym językiem. Miałam to szczęście, że udało mi się go osobiście poznać. Wielkim szacunkiem i sympatią darzyłam prof. Józefa Bednarę i dr. Zbigniewa Jóźwika. Barwną postacią był prof. Krystian Izdebski. Dużo nauczyłam się od prof. Bożenny Czarneckiej, która zawsze z entuzjazmem wspierała swoich wychowanków. Bardzo miło wspominam współpracę z prof. Krzysztofem Grzywnowiczem, znawcą grzybów. Niejednokrotnie razem uczestniczyliśmy w badaniach terenowych. To on zainteresował mnie właściwościami leczniczymi grzybów, czemu teraz poświęcam sporo czasu i staram się popularyzować wiedzę na ten temat. Można tak jeszcze długo wymieniać.
Zatrzymajmy się na chwilę przy badaniach terenowych. Na czym one polegały? Czy wiele się w nich zmieniło?
Pewne rzeczy bardzo się zmieniły, a inne pozostały takie same. Na przykład lichenolog kiedyś zawsze miał przy sobie: lupę, scyzoryk, koperty, młotek i przecinak. Teraz do tego dochodzi jeszcze GPS, bo podajemy współrzędne geograficzne. Oczywiście obecnie mamy też o wiele lepsze mapy. Podczas zbierania materiałów należało je zabezpieczyć i odpowiednio opisać siedlisko. Porosty, które badałam, często można było znaleźć nie tylko na ziemi czy korze drzew, gdzie dało się je łatwo pozyskać, ale także na skałach, stąd ten młotek i przecinak.
Zbiory gromadziło się w zielniku i tak się robi nadal. Są one udostępniane naukowcom z kraju i zagranicy. Oprócz wartości dokumentacyjnej służą do prowadzenia różnego typu badań taksonomicznych, ale też ekologicznych. Badana jest zmienność gatunków, opisywane są nowe taksony.
Badania terenowe prowadziliśmy na torfowiskach, w dolinach rzek, kompleksach leśnych, m.in. w Lasach Parczewskich, Janowskich, roztoczańskich. Lubelszczyzna jest naprawdę niesamowitym obiektem do badań ze względu na swoją różnorodność. Trzeba ją poznać, żeby pokazać kolejnym pokoleniom, co się zmieniło. I przede wszystkim należy mieć szacunek dla przyrody, bo każdy element, nawet ten najmniejszy, ma znaczenie.
W tym miejscu muszę powiedzieć, że chciałabym, aby podstawowa edukacja przyrodnicza była prowadzona już w przedszkolu. Dzieci od najmłodszych lat powinny się uczyć, jak segregować śmieci i np. rozpoznawać podstawowe grzyby, bo one są bardzo pożyteczne i mają fantastyczne właściwości odżywcze i lecznicze. Taka wiedza będzie procentowała w przyszłości.
Przepracowała Pani na Wydziale 38 lat. Jak zmienił się przez ten czas?
Przede wszystkim zmieniła się jego nazwa. Gdy rozpoczynałam pracę na UMCS, nazywał się jeszcze Wydziałem Biologii i Nauk o Ziemi. W jego siedzibie prowadzono badania i zajęcia także z geografii. Później, po zmianach strukturalnych, podzielono go na Wydział Biologii i Biotechnologii oraz Wydział Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej.
Sam budynek też zmodernizowano, m.in. zostało dobudowane jedno skrzydło. Już mało kto pamięta, jak wyglądał wcześniej. Unowocześniono jego wnętrze, doposażono sale wykładowe i dydaktyczne, zakupiono nową aparaturę.
Poza tym zmieniła się mentalność ludzi. Obecnie zarówno studenci, jak i pracownicy mają ogromne możliwości rozwoju. To wspaniały Wydział z wielkimi osiągnięciami, pracuje tam wielu pasjonatów i mam nadzieję, że tak zostanie.
Wiem, że mimo przejścia na emeryturę nadal odwiedza Pani swoją Uczelnię.
Oczywiście, że tak. Przede wszystkim bardzo chętnie współpracuję z moimi koleżankami i kolegami przy różnych przedsięwzięciach organizowanych przez Wydział. To wspaniała jednostka z przyjaznymi ludźmi. Co nie znaczy, że nie ma tam żadnych problemów i sprzeczności interesów. Ale jak trzeba, to trzymamy się razem.
Ostatnio miałam przyjemność uczestniczyć w wyjeździe integracyjnym do Lasów Janowskich, zorganizowanym wspólnie przez pracowników Katedry Botaniki, Mykologii i Ekologii oraz Katedry Zoologii i Ochrony Przyrody, podczas którego dzieliliśmy się wiedzą. Pod koniec maja wzięłam też udział w uroczystości nadania patronów salom wykładowym oraz Zielnikowi i Muzeum Zoologicznemu, posiadającym fantastyczne kolekcje naukowe. Zatem można mnie tu spotkać przy okazji różnych wydarzeń, ale także bez okazji.
Pani praca na Uczelni nie była związana tylko z dydaktyką i badaniami, ale również z aktywnością w Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Zgadza się. Już w liceum lubiłam działać społecznie, co kontynuowałam w czasach studenckich, a w dalszym etapie także podczas zatrudnienia na UMCS. Sama praca zawodowa mi nie wystarczała, dlatego nawiązałam kontakt ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego. Najpierw byłam szeregowym członkiem, potem pełniłam tam funkcję przewodniczącej grupy na Wydziale, a później członka zarządu. Organizowanie akcji, np. dla emerytowanych pracowników lub osób potrzebujących, było w pewnym sensie moją pasją. W ten sposób uzupełniałam swoją aktywność dydaktyczną i badawczą. Po prostu odnajdywałam się w tym.
Spotkanie z grupą emerytowanych członków ZNP (2011 r.), fot. Agnieszka Marcewicz-KubaOd wielu lat zajmuje się Pani fotografią przyrody. Kiedy narodziła się ta pasja i co najbardziej lubi Pani fotografować?
Pierwsze zdjęcia robiłam już w liceum, gdy dostałam w prezencie od taty aparat Zorki 4. Od tamtej pory fotografowałam niemal wszystko: przyrodę, rodzinę, koleżanki i kolegów ze szkoły, studiów i pracy. Najpierw były to zdjęcia i slajdy analogowe, potem zdjęcia w wersji cyfrowej. Przez cały okres pracy wykorzystywałam (i nadal wykorzystuję) fotografie zrobione przez siebie do prowadzenia zajęć i do publikacji. Mam m.in. bardzo dużą kolekcję fotografii polskich botaników. Chętnie dzielę się wykonanymi przeze mnie zdjęciami i myślę, że to też taki mój wkład w życie Wydziału.
Obecnie coraz częściej wykonujemy zdjęcia telefonami, ja także. Ale poza smartfonem prawie zawsze mam przy sobie aparat fotograficzny – teraz cyfrowy, a nie jak wcześniej na kliszę.
W tym roku UMCS kończy 80 lat. Piękny jubileusz, godny jubilat. Czego życzy Pani swojej Alma Mater na najbliższe lata?
Uniwersytet tworzą przede wszystkim ludzie, dlatego życzę, aby pracowało tutaj jak najwięcej pasjonatów, ludzi z sercem do nauki; żeby te relacje międzyludzkie były tak wspaniałe jak do tej pory. Chciałabym, aby UMCS był nadal przyjaznym miejscem nie tylko dla studentów i pracowników, ale także dla osób chcących związać z nim swoją przyszłość i takich, które spędziły tu większą część swojego życia. I aby miał perspektywy rozwoju na co najmniej kolejne 80 lat.
Rozmawiała Aneta Adamska