Ta strona używa cookies
Ze względu na ustawienia Twojej przeglądarki oraz celem usprawnienia funkcjonowania witryny umcs.pl zostały zainstalowane pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Możesz to zmienić w ustawieniach swojej przeglądarki.
22 maja obchodzimy Światowy Dzień Różnorodności Biologicznej. W ramach obchodów tego dnia zapraszamy do zapoznania się z artykułem eksperckim, który przygotował dr hab. Paweł Buczyński, prof. UMCS z Katedry Zoologii i Ochrony Przyrody w Instytucie Nauk Biologicznych UMCS.
Międzynarodowy Dzień Różnorodności Biologicznej: okazja do opamiętania się?
Międzynarodowy Dzień Różnorodności Biologicznej zaproponował ONZ w 1994 r. Ustalono go na 29 grudnia, jednak umiejscowienie go w okresie świąteczno-noworocznym utrudniało jego celebrację. Po 6 latach przeniesiono go więc na 22 maja.
Różnorodność biologiczna to jeden z gorących tematów biologii. Wciąż ją poznajemy, analizujemy jej funkcjonowanie oraz znaczenie dla ekosystemów i dla człowieka. Zarazem żyjemy w czasach jej drastycznego spadku: filar współczesnej biologii, Edward O. Wilson, już w 1985 r. stwierdził, że „utrata różnorodności biologicznej to «ogromna i ukryta» tragedia Ziemi”. A tracimy ją, zanim zdążyliśmy ją dobrze poznać. Np. opisano do dziś co najmniej ponad 1,6 mln żyjących współcześnie gatunków organizmów (trudno o dokładne dane) – tymczasem szacuje się, że jest ich co najmniej 10 mln, być może nawet ponad 30 mln. Całe ekosystemy wraz z tworzącymi je gatunkami zanikają, zanim nadążamy je zbadać. Jest to jedna z cech antropocenu, czyli proponowanej nowej jednostki geologicznej definiowanej jako epoka, w której człowiek ma wpływ na ekosystem i system geologiczny całej Ziemi. Jej początek datuje się najczęściej na rewolucję przemysłową XVIII w., choć wpływ człowieka jest widoczny już wcześniej, np. w tzw. Wielkim Zabijaniu, czyli zaniku wielkich zwierząt tam, gdzie pojawiali się ludzie uprawiający gospodarkę zbieracko-łowiecką. Dziś działamy na większą skalę: przede wszystkim przekształcamy i niszczymy całe ekosystemy, co wynika z lawinowego wzrostu populacji ludzkiej i intensyfikacji gospodarki. Jak dużą ma to skalę, pokazał David Attenborough w swej najnowszej książce „Życie na Ziemi”: w 1937 r. (czasie jego dziecięcych fascynacji przyrodą) żyło 2,3 mld ludzi, w 2020 r. – już 7,8 mld, zatem po zaledwie 83 latach było ich aż 3,39x więcej. W tym czasie dzikie obszary skurczyły się z 66% do 35% powierzchni Ziemi, czyli niemal o połowę. Ten szacunek i tak jest bardzo ostrożny, niektórzy autorzy podają, że bez ingerencji człowieka pozostaje zaledwie 20% powierzchni Ziemi, a ekstrapolacja obecnych trendów pozwala założyć, że do połowy XXI w. może zostać zaledwie 10%. Na domiar złego, ekosystemy naturalne i zbliżone do naturalnych rozpadają się na płaty coraz mniejsze i coraz bardziej izolowane, co samo w sobie jest zagrożeniem (wyjaśniają to teoria wyspy i teoria metapopulacji, niestety brak miejsca na ich omówienie). W II połowie XX w. do istotnych cech antropocenu dołączyły zmiany klimatu, które są coraz szybsze i, które wchodzą w sprzężenie zwrotne dodatnie z innymi procesami zagrażającymi przyrodzie i jej zróżnicowaniu.
Czym jest różnorodność biologiczna?
Dobrą definicję zawiera Konwencja o Różnorodności Biologicznej z 1992 r.: jest to zróżnicowanie wszystkich żywych organizmów występujących na Ziemi. Ma ono co najmniej trzy poziomy.
Najbardziej oczywisty jest poziom gatunkowy, utożsamiany przede wszystkim z bogactwem gatunkowym, czyli liczbą gatunków. Bardzo często bierze się tu także pod uwagę zróżnicowanie gatunkowe, czyli wartość jednego lub kilku wskaźników biocenotycznych uwzględniających liczebności względne gatunków. Np. zwykle zgrupowanie trzech gatunków jest cenniejsze, gdy ich liczebności względne to 33%, 33% i 34% – a nie 1%, 1% i 98%. Taka niezrównoważona struktura zgrupowania może świadczyć o zaburzeniach ekosystemu. Oczywiście jest wiele wyjątków, dużo zależy zwłaszcza od siedliska. Np. w warunkach ekstremalnych, jak w bardzo kwaśnych wodach torfowiskach wysokich i przejściowych, w których badam ekologię ważek, najcenniejsze bywają zgrupowania jedno-, dwu-, najwyżej kilkugatunkowe, nieraz z silną dominacją jednego gatunku – specjalisty siedliskowego, a pojawiające się ewentualnie kolejne gatunki to generaliści świadczący o degradacji siedliska.
Powyżej poziomu gatunkowego mamy poziom ekosystemowy, czyli zróżnicowanie ekosystemów. Każdy ekosystem ma swoją specyfikę i pewną liczbę gatunków wyłącznych.
Poniżej poziomu gatunkowego istnieje zróżnicowanie genetyczne: poziom zmienności genetycznej gatunków. Wyróżnia się wiele jej poziomów (ok. 10), jednak jej najważniejszym aspektem wydaje się liczba alleli (wersji) poszczególnych genów.
Przyjmuje się, że różnorodność biologiczna sprzyja stabilności. Sprzyja też zdolności organizmów i ekosystemów do utrzymywania równowagi pomimo zmian środowiska, co określamy w biologii mianem homeostazy.
Różnorodność przyrody i jej znaczenie dla człowieka
Zachowanie różnorodności biologicznej powinno być ważne nawet bez nadawania jej walorów bezpośrednio merkantylnych. Przyroda i jej złożoność to obiekt podziwu, kontakt z nią sprzyja zdrowiu (w niektórych krajach już proponuje się swoistą terapię przyrodą, np. w Japonii jest to lasoteriapia). Podnosi się też powody etyczne: nie mamy prawa niszczyć bytu innych istot żywych.
Chcemy też lepiej poznać przyrodę, bo wiedza o niej pozwala lepiej planować działania człowieka w dziedzinach przemysłu, rolnictwa, urbanistyki. Zresztą – w ogóle lepiej dmuchać na zimne. Wciąż nie znamy wielu aspektów działania ekosystemów i skutków ich zmian, szczególnie w skali globalnej, a te skutki bywają nieprzewidywalne. Pamiętajmy, że jesteśmy częścią ekosystemu globalnego. Zatem niszcząc różnorodność biologiczną, de facto ryzykujemy swoim życiem i zdrowiem. To nie są spekulacje. negatywne skutki takich zmian są widoczne już dzisiaj.
W dobie degradacji środowiska podnosi się też kwestię praw człowieka do życia w środowisku odpowiedniej jakości: z czystą wodą, czystym powietrzem, nieskażoną i zdrową żywnością. Najłatwiej to zapewnić, zachowując jak najwięcej jak najbardziej naturalnej przyrody, z całą jej złożonością.
Wiele działań destrukcyjnych dla przyrody i jej różnorodności tylko wydaje się dziś korzystnych ekonomicznie. Jest tak dlatego, że wciąż za rzadko uwzględnia się tzw. koszty środowiskowe, czyli konsekwencje degradacji środowiska mające skutki ekonomiczne – bezpośrednie i pośrednie, choć nieraz odroczone w czasie lub objawiające się nie w miejscu danego działania gospodarczego.
Natomiast zróżnicowana biologicznie przyroda przynosi także korzyści ekonomiczne. Pomijając aspekty zdrowotne i korzyści ze stabilności ekosystemów, o czym piszę powyżej – organizmy dziko żyjące oddają nam usługi przeliczalne w skali globu na miliardy i biliony złotych. Przykładów jest wiele, jednym ze zbadanych najlepiej jest rola dzikich zapylaczy. Rośliny uprawne dzielimy na wiatropylne i owadopylne. U tych drugich plony drastycznie spadają, gdy obniża się liczebność w środowisku i różnorodność biologiczna owadów zapylających, a zwłaszcza pszczołowatych (Apidae). Można to jakoś rekompensować dowożąc w kluczowym momencie rodziny pszczoły miodnej (Apis mellifera) (w wielu krajach wypożyczanie pszczół to kwitnąca gałąź gospodarki), albo hodując trzmiele (Bombus spp.) – ale to kosztuje i jest rozwiązaniem gorszym. W Azji, gdzie koszt pracy na wielu obszarach jest niski, przy uprawie niektórych roślin dochodzi nawet do zatrudniania ludzi, którzy z pędzelkiem chodzą od rośliny do rośliny i je zapylają. A wystarczyło zachować różnorodność biologiczną środowisk wokół agrocenoz…
Ciekawym i ważnym zagadnieniem jest też różnorodność biologiczna w rolnictwie. Hodowane dzisiaj rośliny i zwierzęta daleko odbiegły od swych dzikich przodków. Często utrzymuje się też tylko odmiany dające największe i najszybsze przyrosty masy, najwyższe plony, zaś tzw. odmiany i rasy tradycyjne zanikają. Tracimy więc zróżnicowanie genetyczne, w tym geny dające odporność na niekorzystne warunki środowiska, na pasożyty, na organizmy chorobotwórcze. Jakie to ma skutki – pokazuje przykład choroby panamskiej bananów powodowanej przez grzyba Fusarium oxysporum. Uprawa bananów w ogromnych plantacjach kontrolowanych przez wielkie koncerny, które zastąpiły mniejsze gospodarstwa (dla ciekawych – ten proces przewija się w tle historycznym „Stu lat samotności” Gabriela Márqueza), zhomogenizowała genetycznie tę roślinę. Utrata starszych odmian mających prawdopodobnie geny odporności na patogen sprawia, że następne pokolenia będą być może o bananach tylko czytać w książkach. Takie kryzysy spowodowane utratą różnorodności genetycznej roślin i zwierząt hodowlanych są znacznie częstsze, niż można by przypuszczać. Jedynie rzadko się przebijają do powszechnej świadomości.
Jak możemy chronić różnorodność biologiczną
Na dużą skalę, ochrona różnorodności biologicznej to działalność polityczna. Decyzje: jak intensywnie rozwijać poszczególne działy gospodarki, jakie przepisy mają ich dotyczyć, gdzie lokalizować inwestycje, czy i gdzie tworzyć obszary chronione (oby jak największe, z dużymi płatami poszczególnych siedlisk). Nasz wpływ na to jest pośredni i niby nieduży. Jednak warto zwracać uwagę, na kogo się głosuje, i – czy ten ktoś dotrzymuje obietnic wyborczych. A gdy odbędzie się kolejna konsultacja w gminie, w której mieszkamy, czy np. wyrazić zgodę na powstanie parku narodowego lub rezerwatu – popieramy to. Nadchodzą czasy, kiedy polityka środowiskowa może stać się ważniejsza od kwestii ideologicznych. Już żyjemy w stanie tzw. długu ekologicznego, model nieskończonego wzrostu i intensywnej gospodarki zbyt obciąża ekosystem ziemski. Powstało kilka antyutopii pokazujących, jakie mogą być skutki w razie braku opamiętania – polecam np. „Nakręcaną dziewczynę” Paolo Bacigalupiego. Taki eksperyment myślowy, którego wyniki przedstawiono w tej książce, jest bardzo pouczający.
Jednak możemy też działać na własną, małą skalę. Np. nie kośmy trawników w stylu kortów tenisowych w Wimbledonie – trawnik à la łąka kwietna to nasz wkład w różnorodność biologiczną roślin, owadów, drobnych kręgowców. Różnicujmy krajobraz kulturowy – niech nie będzie jednorodny, każdy płat siedliska inny od pozostałych to szansa dla kolejnych gatunków roślin i zwierząt. Jeśli mamy kawałek ziemi, posadźmy parę egzemplarzy starych odmian drzewek owocowych. Takie sady „zabytkowych” odmian powstają coraz częściej także w parkach narodowych, parkach krajobrazowych i skansenach, piękny przykład można obejrzeć w siedzibie Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Dbajmy o obecność kwiatów w naszym otoczeniu, niech pożywią się nimi dzikie zapylacze (miałem okazję obserwować taką działalność prowadzoną na dużą skalę na brytyjskiej prowincji, to działa!). Możemy się przyłączyć do tzw. miejskiej partyzantki, wysiewając zróżnicowane nasiona w różnych miejscach swojej małej ojczyzny. I przede wszystkim, w myśl zasady „naprawianie świata zacznij od siebie”, starajmy się jak najmniej obciążać środowisko: jak najmniej śmiećmy, trujmy, etc. Przy około 8 mld. ludzi na Ziemi, rozpowszechnienie takiego podejścia miałoby duży skutek.