Ta strona używa cookies
Ze względu na ustawienia Twojej przeglądarki oraz celem usprawnienia funkcjonowania witryny umcs.pl zostały zainstalowane pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Możesz to zmienić w ustawieniach swojej przeglądarki.
W listopadowym numerze „Wiadomości Uniwersyteckich” ukazała się rozmowa z prof. dr hab. n. farm. Grażyną Ginalską – biologiem, biochemikiem i biotechnologiem, absolwentką UMCS. Wywiad przeprowadziła Magdalena Cichocka z Redakcji „Wiadomości Uniwersyteckich”. Zapraszamy do lektury.
Fot. Agnieszka Kołodyńska
Na początku naszej rozmowy cofnijmy się do lat 70. Ukończyła Pani wówczas biologię na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej. Dlaczego wybrała Pani taki kierunek studiów?
Ukończyłam biologię ze specjalnością biochemia w 1976 r. Wybór kierunku studiów był dla mnie oczywisty. Od zawsze interesowała mnie przyroda – nie tylko ta, która nas otacza, ale przede wszystkim ciekawość budziły we mnie procesy niewidoczne dla oka. Chodzi o procesy chemiczne zachodzące w komórkach, które decydują o funkcjach biochemicznych naszego organizmu. W Liceum Ogólnokształcącym im. Księcia A.J. Czartoryskiego w Puławach, do którego uczęszczałam, miałam wspaniałe nauczycielki biologii i chemii. One, omawiając w sposób interesujący i demonstrując w laboratorium to, co może zachodzić w żywych organizmach, właściwie wpłynęły na moją decyzję. Nigdy jej nie żałowałam. Kocham swoją pracę, to moja pasja.
Jak wspomina Pani czas studiów?
Czas moich studiów był wyjątkowy, mimo że były to lata bardzo siermiężne dla wszystkich. Mieliśmy na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi wspaniałych profesorów, przyjazne koleżanki i miłych kolegów. Studenckie życie kulturalne kwitło głównie w Chatce Żaka. Od pierwszego roku studiów należałam do Zespołu Tańca Ludowego UMCS. Ze względu na muzykalność i dobry głos byłam solistką w kapeli. Pod opieką mgr. Stanisława Leszczyńskiego czuliśmy się wszyscy wielką rodziną, którą dalej tworzymy – nawet teraz. Występowaliśmy nie tylko na wielu scenach w Polsce, ale także poza granicami kraju. Wtedy dla nas, członków Zespołu, była to jedyna możliwość wyjazdu zagranicznego, szczególnie na Zachód. Poznawaliśmy, jak wygląda życie w krajach spoza bloku komunistycznego. Były to czasem długie pobyty, koncertowaliśmy prawie codziennie, przemieszczając się z miasta do miasta, ale też z kraju do kraju. W tym czasie na Wydziale odbywały się zajęcia dydaktyczne, dlatego należało później nadrobić zaległości. Jednak wszystko się udawało – wykładowcy byli wyrozumiali i umożliwiali mi zaliczanie ćwiczeń i egzaminów w dogodnych terminach. To był piękny czas!
Po zakończeniu studiów zawodowo związała się Pani z naszym Uniwersytetem. Proszę opowiedzieć coś więcej o tym okresie.
Po studiach bardzo chciałam pozostać na macierzystej Uczelni. Powody były dwa: chęć dalszego występowania w kapeli ZTL UMCS i fascynacja biochemią. Miałam ocenę bardzo dobrą na dyplomie i liczyłam na etat na WBiNoZ. Zostałam zatrudniona w Zakładzie Biochemii, najpierw na etacie technicznym, potem na naukowo-dydaktycznym, a w Zespole śpiewałam jeszcze przez dwa lata od ukończenia studiów.
Praca badawcza mnie wciągnęła. Miałam dwóch mentorów – prof. Andrzej Leonowicz zachęcał mnie do zdobywania kolejnych stopni naukowych, a z prof. Jerzym Łobarzewskim stale współpracowałam naukowo, pod jego opieką prowadziłam badania w ramach wielu grantów i obroniłam pracę doktorską. Potem zdobyłam stopień doktora habilitowanego w oparciu o badania procesów immobilizacji enzymów na nośnikach biomateriałowych.
Badania dotyczące tworzenia biomateriałów o potencjale medycznym stały się moją główną tematyką badawczą. W Zakładzie Biochemii pracowałam do połowy 2005 r. Później rozpoczęłam pracę na Uniwersytecie Medycznym, gdzie objęłam kierownictwo Katedry Biochemii i Biotechnologii na Wydziale Farmaceutycznym i tam już całkowicie pochłonęła mnie bioinżynieria materiałowa.
Co z perspektywy lat uważa Pani za swój największy zawodowy sukces?
Po namyśle mogę powiedzieć, że moim największym sukcesem jest opracowanie biomateriału kościozastępczego do wykorzystania medycznego, a co za tym idzie – jego ochrona patentowa krajowa i zagraniczna, wdrożenie go do produkcji i sprzedaży jako materiału implantacyjnego oraz utworzenie spółki spin-off Medical Inventi. Od zawsze chciałam, aby efekty mojej pracy badawczej przekładały się na praktykę. I to się udało. W Niemczech, we Francji – generalnie na Zachodzie najważniejszym kryterium oceny naukowca jest to, na ile jest on katalizatorem innowacji aplikacyjnych, ile projektów wdrożył. W Polsce, niestety, najważniejsze w ocenie pracy badacza są punkty za publikacje i cytowania.
Zatrzymajmy się na chwilę przy niezwykłym wynalazku, który stworzyła Pani wraz z zespołem i który zrewolucjonizował ortopedię i chirurgię nie tylko w Polsce, ale także na świecie. Chodzi oczywiście o tzw. sztuczną kość. Jak wyglądała droga do jej odkrycia?
Tak jak wcześniej wspomniałam, od zawsze uważałam, że badania, które prowadzę, powinny oprócz walorów poznawczych mieć także aspekt praktyczny. Po habilitacji, już jako samodzielny naukowiec, mogłam to realizować.
Co do wynalazku, to było tak: kilkanaście lat temu zgłosili się do mnie ortopedzi z pytaniem, czy nie zechciałabym podjąć się opracowania poręcznego chirurgicznie i biozgodnego materiału implantacyjnego do zabiegów ortopedycznych, ponieważ te, z których korzystają, nie dają pożądanych efektów. W większości przypadków ubytków kostnych stosuje się sypkie granulaty hydroksyapatytu, nieporęczne chirurgicznie dla operatora. I to był dla nas problem do rozwiązania. Poszukiwaliśmy więc lepiszcza dla wymienionego granulatu. Spośród wielu testowanych substancji najlepszy okazał się polimer cukrowcowy beta 1,3-glukan, zwany kurdlanem. Ciekawe było to, że w trakcie polimeryzacji kurdlan wytwarza strukturę potrójnej helisy, przypominającej helisę kolagenu. Dzięki temu granulowany hydroksyapatyt ma możliwość wypełnienia wytworzonej spirali. Kolejne badania wykazały, że opracowaliśmy kompozyt, który jest w stanie suchym twardy, ale po wchłonięciu płynów, np. soli fizjologicznej lub krwi, staje się elastyczny, sprężysty i można go kroić, formować i poręcznie umieszczać w ubytkach kostnych.
Oczywiście na początku nie było jasne, czy wytworzony kompozyt zda egzamin w chirurgii ortopedycznej, a więc czy będzie miał właściwości mechaniczne podobne do kości, i czy okaże się biokompatybilny wobec komórek kościotwórczych, czy one będą go chętnie przerastać. Doszły zatem badania laboratoryjne oraz implantacje u zwierząt laboratoryjnych, a potem u pacjentów z kliniki w ramach eksperymentów medycznych. Okazało się, że biomateriał cechuje wysoka biozgodność, nieimmunogenność i nietoksyczność wobec tkanki kostnej i innych tkanek otaczających ubytek kostny. Dzięki swojej porowatości jest on znakomitym „rusztowaniem” dla komórek osteogennych (kościotwórczych) pochodzących ze ścian ubytku kostnego. Tym samym więc możliwa jest odbudowa i regeneracja kości w miejscu ubytku. Cechą innowacyjną naszego preparatu kościozastępczego jest też tzw. reaktywność jonowa. Oznacza to przyciąganie jonów wapniowych i fosforanowych z otaczającego implant środowiska i przez to odkładanie własnego hydroksyapatytu w miejscu wszczepienia.
Obecnie nasza „sztuczna kość” jest już certyfikowanym materiałem implantacyjnym FlexiOss® w ortopedii, traumatologii, chirurgii stomatologicznej oraz weterynarii, sprzedawanym na wielu rynkach światowych. Założona przez nas firma Medical Inventi jest na etapie rozwoju produkcji przemysłowej wynalazku. Posiadamy patent i certyfikat europejski dotyczący wytwarzania biomateriału na kilka krajów starego kontynentu, a także patent amerykański na maszynę do produkcji FlexiOss® na szeroką skalę. Mamy ochronę patentową swojego wynalazku na terenie Australii, co pozwoli wejść bezpiecznie na tamtejszy rynek. Uzyskaliśmy dopuszczenie do sprzedaży biomateriału FlexiOss® w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Teraz czekamy na decyzję FDA w sprawie dopuszczenia biomateriału na rynek amerykański.
Wielu młodych naukowców marzy o stworzeniu własnego wynalazku. Jaki jest przepis na sukces?
Przepisu nie ma, czasami to tzw. szczęście. Czasem też właściwe spojrzenie na dany temat badawczy, którym się zajmujemy, i wyniki, które osiągamy. Należy ocenić, czy mają one aspekt praktyczny i w jakiej dziedzinie. Wspólnie z rzecznikiem patentowym należy tak opracowywać wyniki, aby można było je zgłosić do urzędu patentowego. Ponadto trzeba pamiętać o tym, by publikować rezultaty dopiero po uzyskaniu ochrony patentowej wynalazku. Ja zawsze tak postępuję i uczę takiego spojrzenia członków swojego zespołu. Jednak uzyskanie chronionego wynalazku to jeszcze nie sukces. Często jest tak, że wynalazki naukowców na uczelniach są wykorzystywane tylko do kategoryzacji, czy też są wliczane do dorobku danego naukowca. Patentów w nauce mamy wiele, ale niewiele z nich udało się wdrożyć do produkcji. Brakuje bowiem łączności pomiędzy inwestorami finansowymi czy branżowymi a wynalazcami. Jeżeli już nawiążemy kontakt z potencjalnym inwestorem, to z mojego doświadczenia wynika, że łatwiej jest wprowadzić na rynek wynalazek z obszaru nauk technicznych, informatycznych niż z nauk medycznych. Inwestorzy zwykle analizują zyski po szybkim wdrożeniu zakupionego patentu, a w przypadku leków czy produktów medycznych ścieżka wdrożeniowa jest długa i droga. Właściwie to finanse decydują o dalszym losie wynalazku, choć spotkanie właściwych ludzi na swojej drodze też się przydaje.
W październiku na UMCS obchodziliśmy niezwykle ważną uroczystość, a mianowicie inaugurację nowego roku akademickiego. Podczas wydarzenia otrzymała Pani wraz z zespołem Nagrodę Naukową „Marii Curie”. Co oznacza dla Pani to wyróżnienie?
Otrzymanie tej Nagrody jest dla mnie bardzo ważne. Po pierwsze stało się to w roku jubileuszu 80-lecia UMCS, co w odniesieniu do mnie, absolwentki tej Uczelni, jest ogromnym wyróżnieniem. Po drugie Nagroda jest formą docenienia pracy badawczej naszego zespołu (uzyskanie patentu oraz ważnego know how) nad wytworzeniem nowego biomimetycznego dwufazowego biomateriału OsteoChondral Graft przeznaczonego do implantacji w ortopedii i traumatologii, w szczególności w przypadkach uszkodzonych stawów kolanowych, łokciowych czy biodrowych. Nagroda ta jest docenieniem nie tylko wartości naukowej naszego osiągnięcia, ale przede wszystkim jego spodziewanej użyteczności w chirurgii ortopedycznej, w tym w rozwoju nowych technik medycznych w celu poprawy komfortu życia pacjentów z urazami stawów. Chcę zaznaczyć, że patent i rezultaty badawcze dotyczące wymienionego biomateriału są już w posiadaniu Medical Inventi S.A., która to spółka wraz z naszym zespołem badawczym zajmuje się wdrożeniem produktu najpierw na rynek weterynaryjny, a potem – mamy nadzieję – na rynek medycyny ludzkiej.
Rozmawiała Magdalena Cichocka