WOLAŁBYM CHAGALLA
Rozmowa z ZYGMUNTEM NASALSKIM – dyrektorem drugiego, po Malborku, co do wielkości muzeum na wschód od Wisły – który w Himalajach postawił piramidę.
Zygmunt Nasalski urodził się w 1943 roku w Mołodiatyczach. Jest historykiem i muzealnikiem. Od 1968 roku pracuje w Muzeum Lubelskim na Zamku, a od 1992 roku jest jego dyrektorem. Jest zapalonym cyklistą, miłośnikiem gór i znawcą uzbrojenia.
Łukasz Marcińczak: Marzył Pan w dzieciństwie o stolcu dyrektorskim?
Zygmunt Nasalski: W dzieciństwie chciałem zostać kolejarzem. Może dlatego, że był to zawód niezwykle poważany, a kolej była opoką solidności i punktualności. Poza tym pociągi jechały daleko w nieznane, a to budziło we mnie dreszcz emocji i wyobraźni. Wszystko, co związane z kolejnictwem, fascynowało mnie – do dziś potrafię odcyfrować oznaczenia na wagonach.
Ł. M.: [Nieme zdumienie]
Z. N.: Na przykład WDDO – węglarka o określonym tonażu, otwarta. BHX – wagon pasażerski II klasy, połączony harmonijką z sąsiednim wagonem. Trochę żal, że nie ma już tej kolei i prawdziwych parowozów.
Ł. M.: Ciekaw jestem, czy wśród 170 tysięcy eksponatów będących w zasobach Muzeum, którym Pan kieruje, jest coś, czym pieści Pan swe oczy najchętniej?
Z. N.: Muzealnicy wszystkie obiekty otaczają jednakową troską i opieką, niezależnie, czy jest to obraz Matejki, czy niepozorna średniowieczna moneta. Za ścianą mojego pokoju stoi ponad 100-letni polifon – odtwarzacz muzyki z płyt metalowych, pradziadek kompaktu. Przechodzę obok niego wiele razy dziennie i nabieram szacunku dla ludzkiej myśli i ciągłości poszukiwań. Ogólna zasada działania urządzenia nie zmieniła się do czasów współczesnych, tylko mechanikę zastąpiono elektroniką. Często naszym gościom demonstruję, jak działa ta grająca szafa z XIX wieku. (s. 82-3) (…)
Ł.M.: Na studia do Lublina przyjechał Pan z Chełma – w dużym mieście, z dala od domu rodzinnego, chyba każdy młodzieniec odkrywa uroki życia towarzyskiego?
Z.N.:Mieszkałem w akademiku, w pokoju 6-osobowym z żelaznymi piętrowymi łóżkami, prawie jak w koszarach, bo w szafach wisiały głównie mundury wojskowe, które przywdziewaliśmy obowiązkowo raz w tygodniu na cały dzień. Z tego powodu miałem pierwszy poważny w życiu stress – jako 17- latka nie chciano mnie przyjąć do studium wojskowego. A co to za mężczyzna, który nie służył w wojsku i nie czarował koleżanek w stołówce mundurem! Na szczęście szybko uzyskałem od władzy wojskowej ten przywilej. Życie towarzyskie rzeczywiście kwitło, szczególnie w akademikach, bo Chatki Żaka ani klubów studenckich jeszcze nie było. Trudno to sobie dzisiaj wyobrazić. Rekordy popularności przeżywała wówczas kawiarnia Tip-Top oblegana przez studentów. Bardziej zasobni urzędowali w pobliskim Fafiku. Ale prawdziwą legendą były holówki czyli potańce w akademikach, które nie drenowaly studenckiej kieszeni i zapewniały dobrą zabawę w swoim gronie. W moim bloku „D”, należącym do Wyższej Szkoły Rolniczej (obecnie Uniwersytet Przyrodniczy), też nie można się było nudzić. To materiał na memuary. Może ktoś z dobrą pamięcią napisze, na przykład mój kolega z roku, profesor Antoni Krawczyk. (s. 85) (…)
Ł. M.: Kiedy narodziła się w Lublinie idea himalajska?
Z. N.: W 1972 roku Zbyszek Stepek – doświadczony alpinista, literat i dziennikarz radiowy z dużym dorobkiem, szef redakcji literackiej Polskiego Radia w Lublinie – namówił mnie i Marka Masiaka (dzisiaj emerytowany profesor lubelskiego Uniwersytetu Medycznego) do górskiego wyjazdu w rumuńskie Karpaty Południowe, w pasmo Fogarasz. Piękne, puste góry, wyższe od Tatr, dawały również możliwość wspinaczki. Ale głównym tematem rozmów był nowy pomysł Zbyszka – Himalaje. Wrócił niedawno z wyprawy w Hindukusz, wspinał się w Alpach, w 1969 roku szefował lubelskiej wyprawie w góry Mongolii. Teraz wyzwaniem były góry najwyższe. Nie byliśmy do końca przekonani o możliwości realizacji tego przedsięwzięcia. Zbyszek dopiął jednak swego: przekonał lubelskie środowisko wspinaczkowe i centralę w Warszawie, porozdzielał role w ogromnej machinie organizacyjnej i skompletował zespół 12 uczestników z udziałem wspinaczy Kielc i Rzeszowa. Chociaż lubelskie zakłady pomogły w zgromadzeniu żywności, wyprawa była bardzo kosztowna dla uczestników, którzy opłacali między innymi dewizy i paszporty. W lipcu 1973 roku wyprawa pod kierownictwem Zbyszka Stepka wyjechała pociągiem przez ZSRR do granicy z Afganistanem, dalej przez Pakistan i Indie przygodnymi ciężarówkami. Pierwsza przygoda już w Kabulu – byliśmy świadkami zbrojnego obalenia afgańskiego króla, Zakhira Szacha, i ustanowienia republiki. Podróż trwała miesiąc. Wielokrotnie trzeba było przeładowywać dwie tony bagażu. Ciężka praca w upale. Naszym celem były Himalaje Zachodnie, eksplorowane przez Polaków ostatni raz w 1939 roku. W rejonie naszych działań znajdowały się niezdobyte wówczas szczyty powyżej 6000 metrów w dolinie Chandra River. Zamierzeniem wyprawy było wejście na jeden lub dwa z nich w zależności od warunków. Na wysokości 4200 metrów założyliśmy bazę główną, niedaleko najwyższej w tej części Himalajów drogi jezdnej. (s. 88).
I Rajd Szlakiem I Brygady Legionów Klubu Pracowników Nauki (KPN) Od lewej: Joanna Mikietta, Leszek Bobrzyk, późniejszy prezydent Lublina, N.N., Maria Kuchnio, prof. Jan Rayss, Zygmunt Nasalski drugi z prawej (17-18 maja 1986).
Rozmowa przeprowadzona w styczniu 2007 roku.
Za: Łukasz Marcińczak, „Świat trzeba przekręcić. Rozmowy o imponderabiliach", Norbertinum, Lublin 2013.